
AMERYKA TO MUZYKA, sierpień 2025
AMERYKA TO MUZYKA, sierpień 2025
Ameryka to muzyka.
Podczas każdej mej tu podróży widzę to i słyszę. Amerykanie są muzykalni, mają w sobie to coś do tworzenia i łączenia dźwięków w zgrabne kompozycje, a uliczni grajkowie zachwycają wirtuozerią. Może to stąd, że gdy przybyli tu z Europy (i nie tylko) dwieście lat temu, to trzymali się we własnym gronie i śpiewali, żeby umilić trudy codziennego życia, które łatwe nie było. Zwłaszcza ci, którzy ze wschodnich oznak cywilizacji mozolnie przedzierali się przez interior i ostatecznie docierali na rubieże przyszłego mocarstwa.
Jakkolwiek, ja jak zwykle pędzę nieturystycznym szlakiem z Illinois mijając Indianę, Missouri, Oklahomę, Arkansas, Teksas, aż do Luizjany i Mississippi, z której piszę.
Tu wszędzie coś gra.
Zacząłem amerykańską muzykę dwa tygodnie temu od przepięknego koncertu Chrisa Stapletona w Indianie dla około piętnastu tysięcy ludzi. Dostojnie, dla ludzi, ze świetnymi tekstami i połączeniem blue grassu, amerikany, bluesa i country. Powiedzieć, że jest tam otoczony kultem to jak nic nie powiedzieć. Powtórzę się- "Tennessee whisky" wybrzmiewa mi w uszach...
Jednak na moim prywatnym podium południowych mistrzów gatunku są tylko dwa miejsca. Pierwsze z nich zajmuje nie kto inny tylko Król.
Elvis Presley. Król muzyki, a zwłaszcza rockandrolla, który do spazmów doprowadzał nastolatki, a do zawału serca ich matki. Żył krótko jak przystało na gwiazdę, a Jego dorosłe życie było jak wybuch Supernovej. W wieku osiemnastu lat nastąpiła u Niego termojądrowa reakcja po nagraniu dwóch utworów dla ukochanej matki w prawie przydrożnym studiu i potem było już jak u Hitchcocka. Życie młodego Elvisa przyspieszyło jak samochody, które później kupował na pęczki, a wszystko to z czego był wyśmiewany przez rówieśników w podstawówce, czyli nieoczywista fryzura i zamiłowanie do czarnoskórych dźwięków gitarowych, stało się Jego znakiem firmowym. Podczas tego wyjazdu zaliczam dwie kultowe miejscówki związane z życiem Króla. Pierwsze to dom rodzinny Presleyów w Tupelo w stanie Mississippi gdzie w czasie Wielkiego Kryzysu i w nędzy przyszły Król mieszkał z mamą Gladys i ojcem Vernonem. Drugie to oczywiście Graceland- miejsce przepychu, kiczu, życia i śmierci Elvisa Presleya. Przyglądam się temu z refleksją przemijania, bo właśnie w tych dniach mija 49 lat od Jego nagłej śmierci.
Jego fryzura to do dziś wyznacznik dobrego stylu w barber shopach. To zawsze stuprocentowe odniesienie do tradycji fryzjerstwa męskiego, do subkultur i do łączenia muzyki rockandrollowej z barberingiem. Kwintesencja strzyżenia na kwadrat i paćkania nań tłustej pomady. Jego fryzjer Larry Geller zajmował się tą fryzurą od 1964 roku, a zaczęło się od strzyżenia w hotelowej łazience w Los Angeles. Wtedy też zapoczątkowała się ich długoletnia przyjaźń. Larry Geller wciąż żyje, kilka dni temu skończył 86 lat, a na temat znajomości ze swoim najbardziej znanym klientem napisał kilka książek. Larry to zresztą nie tylko historia związana z Presleyem, ponieważ zanim zaczął strzyc Jego włosy był pracownikiem w salonie fryzjerskim Jaya Sabringa, jednej z gwiazd ówczesnego estabilishmentu w Hollywood. Niestety Sabring był pewnej nocy wraz z żoną Romana Polańskiego i innymi znajomymi nie w tym domu, w którym być powinien i został tam już na zawsze…
Drugi bard na liście do odhaczenia to Johnny Cash, który był w zasadzie rówieśnikiem Elvisa, rok różnicy nie ma tu większego znaczenia. Również wychowany w skromnej rodzinie na południu w Dyess w stanie Arkansas stał się wyznacznikiem męskiego stylu, a Jego czarny ubiór i wypomadowana fryzura dały mu miano nazywać się Man In Black. W 2002 roku Cash wrócił do łask szerokiej publiczności utworem "Hurt" i serią płyt "American recordings" nagranych i wyprodukowanych przez gwiazdę realizacji muzycznych Ricka Rubina. Tak jak i w przypadku Króla Rockandrolla tak i tu chciałem odwiedzić Jego dom rodzinny w rzeczonym Dyess. Został on przekształcony w mini muzeum Johnny Casha, choć w niedzielę mieli zamknięte...
Zwiedziłem jednak największe muzeum ku Jego pamięci mieszczące się w legendarnym Nashville, a nazwane według różnych źródeł #1 Music Museum in States. Petarda po stokroć zasługująca na swoje miano debeściaka. Niezależna garażowa dziupla, która przeprowadza widza przez całe życie Casha, a kończy utworem "Hurt" wzruszając każdego zwiedzającego.
Południe USA tętni muzyką. Ono w zasadzie cały czas nią brzmi. Bez względu na to czy są to dwaj wyżej wymienieni mistrzowie czy tysiące bezimiennych śpiewaków i grajków, to tam słychać, że ludzie mają słuch i czują rytm. Zobaczyłem muzeum Tiny Turner, muzyki country i dom legendy bluesa Sleepy John Estesa. Jeśli chodzi o muzykę country to jej muzeum w Nashville, ale też i całe miasto są hołdem złożonym w ofierze tego rodzaju muzyki. Przepiękna sprawa, całe miasto gra w każdej knajpie przy otwartych drzwiach, w barach, pubach i gdziekolwiek. Muzyka serca i duszy gra wszędzie! Muzeum jest czymś przeogromnym i niespotykanym w Europie. Mógłbym tam siedzieć do teraz, tyle tam do zobaczenia, a przy okazji jest to historia Stanów Zjednoczonych przez pryzmat pałeczek pekusyjnych, strun gitarowych i zabytkowych mikrofonów.
Kilka dni temu był Nowy Orlean, a to miejsce premium dla ludzi, którzy są wrażliwi na brzmienie instrumentów. Blues i jazz, jazz i blues. To miasto zachwyciło mnie swym kolorem i miksem dźwięków. Feeria zmieszanych zapachów, haitańskiego tropiku i wszechobecnej muzyki przeplata się z karaibskim klimatem, czarostwami voodoo i wyjątkowym jedzeniem. Są też barberzy i niespotykane nigdzie indziej fryzury. Leopold Tyrmand w swej książce „U brzegów jazzu” wydanej w Polsce w 1957 roku tak opisał barberską aktywność jednego z największych twórców jazzu z Nowego Orleanu, kornecisty Buddy Boldena: “Pierwszym z nazwisk, którym dziś jeszcze można dostrzec człowieka i jego dzieło, było nazwisko Buddy Bolden. (…) Z profesji jest fryzjerem, właścicielem niedużego zakładu w Uptown, już jako wielbiony przez współbraci muzyk nie porzuca swej pracy i goli własnoręcznie klientów”.
Buddy Bolden jest tu w Nowym Orleanie otoczony kultem. Jego grób na cmentarzu- odwiedziłem, a jakże!- jest w zaniedbanym miejscu, ale otoczony kwiatami i pamięcią przybywających tu turystów.
Ja pędzę na północ, bo jeszcze zostało sporo miejsc do zobaczenia, a czas niestety nie jest z gumy.
A.xxx
ELVIS PRESLEY x Johnny Cash x The Johnny Cash Museum x Elvis Presley's Graceland x Chris Stapleton