
KSIĄŻKA MIESIĄCA W JAMIE Marzec 2025
dodano:
21 marca 2025
KSIĄŻKA MIESIĄCA W JAMIE Marzec 2025
“Wszystko co burzy porządek. Jak zespół Ulica zmieniał świat i co z tego wynikło”
praca zbiorowa (Nikt Nic Nie Wie 2024)
Przeczytałem w trzy wieczory. Poszło sprawnie, bo bliźniacze przygody mieliśmy i my. Najpierw w osiedlowej, potem miejskiej, a na końcu w cymeonowej bandzie. Choć w zasadzie wszyscy, którzy zmagali się z trudami alternatywnej sceny w końcówce komuny i w początkach tak zwanej transformacji ustrojowej od razu będą wiedzieć o co kaman.
Na Górnym Śląsku zawsze się działo w kulturze. To jest po części punkt wyjścia tego opracowania, choć w zasadzie trudno to nazwać historią bytomskiej sceny. To bardziej zbiór przygód, zdarzeń, interakcji i historyjek z udziałem tamtejszych załogantów, które w całości tworzą całkiem spójną opowieść. Właśnie, trzeba to przeczytać w całości, żeby mieć szeroki ogląd i złapać perspektywę, a jest ona wielowarstwowa. Bo z jednej strony temat skupia się wokół lokalnego zespołu Ulica- tamtejszego przodownika pracy w ilości kontrkulturowych działań wszelakich. Z drugiej mamy pryzmat końca peerelu z prostakami na ulicach i chamskimi milicjantami z całym anturażem ówczesnej głupoty, szarzyzny, przekupstwa, mizerii i smuty. Z trzeciej widzimy zalążkowe budowanie społeczności niezależnej od państwa i jego struktur, rzecz jasna na ile to możliwe, bo ci panowie nie byli pustelnikami mieszkającymi w namiocie za hałdą. Z czwartej mamy po prostu młodych ludzi, którzy chcieli najzwyczajniej w świecie żyć i tak jak umieli wyrąbywali sobie swój przerębel w knajacko- cwaniackim światku. I z piątej, tej najsmutniejszej widzimy zakończenie całej historii, gdzie po latach ćwiczenia różnego rodzaju środków odurzających na poligonie własnego ciała, kilkoro żyć nie ma już wśród żywych.
Cała książka opowiada o świecie, którego już nie ma, bo nie ma już tamtej otaczającej nas rzeczywistości. Nie trzeba szmuglować płyt przez granicę, można kupić wegetariańskie jedzenie w każdym sklepie, nie trzeba obawiać się rozbicia koncertu przez skinów i nie trzeba budować sobie gitar czy przetworników, bo wszystko za w miarę normalne pieniądze jest w sklepie.
Jednak wcale tak być nie musiało, bo gdyby nie determinacja bytomskiej załogi i wielu im podobnych w Warszawie, Bydgoszczy, Łodzi czy naszym Poznaniu, pewnie ten nasz świat nie popłynąłby w tym kierunku w jakim płynie teraz. Czy płynie w dobrym czy nie, to już zupełnie inna sprawa…
Ta książka nie jest bezczelną reklamą własnych dokonań autorów ani nikogo innego z tamtejszej sceny niezależnej. Ona poprzez gawędziarski styl przybliża ludzi, okoliczności, czasy i miejsca. A scenowe żelazo ewidentnie wykuwało się w boju. Dość powiedzieć, że wróg czaił się na każdym kroku w postaci kierowników domów kultury, gitów-dyskomułów, milicjantów, celników, obowiązkowej służby wojskowej, skinów, nazi punków, polityków i …normalsów. Ale scena to nie był tylko wróg zewnętrzny. Jak w każdej porządnej sekcie były też frakcje, podchody i akcje wewnętrzne, na które środowisko było szczególnie wyczulone. Kto, z kim i po co. Spróbowałbyś romansu z mainstreamem, to złowrogi pomruk rozlegał się w zinach. Te wszystkie ideologiczne pryncypia, które traktowaliśmy z niezwykłą powagą- jak przystało na żółtodziobów chcących tu i teraz zmieniać świat- były podstawą naszej egzystencji, jej najtwardszym jądrem i najbardziej klejącym spoiwem. Potrafiliśmy spierać się o najmniejsze fragmenty różnic między sobą, z jednej strony wykopując najgłębszy rów mariański świata, a z drugiej paradoksalnie zbliżać się do siebie w swych odjechanych koncepcjach. Może właśnie dlatego takie freaki jak Ulicowi grajkowie z przyległościami mieli motywację do robienia wielu rzeczy na raz. Wszak granie w zespole, pisanie ulotek i tekstów, tworzenie muzyki, składanie zinów, wydawanie płyt, organizowanie koncertów czy walka o prawa istot wszelakich plus zwykłe łazikowanie i przegadywanie świata potrzebowały mnóstwo czasu i jeszcze więcej ludzi. Z książki wynika, że załogi to im nie brakowało, a czas płynął chyba jakoś inaczej.
Widzę tu kilka wspólnych ze mną przelotów jak trasa Insigators/Sink, koncert Ustawy O Mlodzieży w poznańskich Akumulatorach, mój koncert Nuclear Death/Inkwizycja/Brudy/Gangrena and others w Poznaniu, czad giełdy w Katowicach, Jarociny czy pomniejsze spędy crustowo-punkowo-hardcorowo-straightedgeowej braci. Byłem, widziałem.
Wspomnień czar powrócił na tych kartkach, choć te libacyjne fragmenty mi nie bardzo wchodzą, a mam wrażenie, że autorzy z lubością celebrują ilości wypitych trunków. W tym ostatnim przypadku tytuł nawiązujący do burzenia może korelować bardziej z burzeniem porządku w głowie.
Całość do kupy poskładali, zredagowali i opatrzyli własnymi słowami panowie Michał Hałabura (Uszaty) oraz Słąwomir Pakos (Rozum). Zwłaszcza teksty tego pierwszego czytam z przyjemnością, chyba w tym wszystkim najbliżej nam do siebie w zrozumieniu tego całego ambarasu po latach. Jakkolwiek brakuje mi wpisów Woła i podpisów pod zdjęciami. Poza tym gites-majonez.
Świetna rzecz dokumentująca pewien wycinek hardcore-punkowych zmagań ze złym światem.
Czytamy w Jamie!
Adam Szulc
ps. 1 zespołu Ulica nigdy nie dałem rady słuchać. Eksperymenty w hardcorze nie wydawały mi się do niczego potrzebne, a flet kojarzył mi się z lekcjami muzyki. Moje rytmy to miały być szybkie tempo, zdarty wokal, sfuzowana do bólu gitara i głośne bębny. Ja byłem jednak z zawodówki, a tam towarzystwo intelektualne.
ps. 2 wtręty Uszatego o fryzurach są tu bezcenne i potwierdzające jak ważne jest uczesanie/strzyżenie w każdym środowisku.
Pasażer zine and records x ZIMA RECORDS x Refuse Records
wróć do listy wpisów