JEGO KSIĄŻĘCA M(atow)OŚĆ, maj 2021
dodano:
21 maja 2021
JEGO KSIĄŻĘCA M(atow)OŚĆ, maj 2021
Czas jakiś temu pisałem o tłuściznach. Wychwalałem je pod niebiosa. Ale to nie jest tak, że w Jamie używamy tylko produktów typu greasy. Takie stwierdzenie byłoby duuuuużym nadużyciem. Czas na opowieść o zmatowionym pomadowaniu. Plusy i minusy- jakkolwiek- zaczynamy!
Skąd tytuł „Jego książęca matowość”? Trochę z przekory, a trochę z historii.
Na początku był mat…W słynnym z peruk wieku XVIII włosy strzyżono krótko. Po to, żeby zmieściły się pod perukę. Po jej nałożeniu obficie pudrowano ją specjalnym proszkiem. Proszek do pudrowania był matowy i matowa miała być peruka. Im bielsza, matowsza i niebłyszcząca tym lepsza. Wszystkie koronowane głowy, arystokracyje, niebieskokrwiści i rozmaici pretendujący do salonowych lwów peruki nosili i zasypywali. Rzecz by można, że w nowożytnych czasach, a takimi były wieki baroku mat był na pierwszym miejscu w hierarchii kosmetyków do włosów, bo tłuste bestie w powszechnym użyciu pojawiają się dopiero pod samiutki koniec tej ery w Stanach Zjednoczonych.
Tenże jednak mat był jak już przeczytaliście wyżej na użytek klas wyższych i w konsystencji pudru. Zawsze coś. Dziś przecież też niektórzy klienci w pudrach się lubują, a firmy lansują pudry w pięknych puzderkach. Wracając jednak jeszcze na chwilę w odmęty historycznych rozważań to aż przez kolejne dwieście lat po upadku Ludwika XVI i początku święcącej triumfy Rewolucji Francuskiej produkty matowe nie były specjalnie lubiane. Co prawda wiele firm już w połowie XX wieku reklamowało swoje kosmetyki do stylizacji jako niebłyszczące tak bardzo jak konkurencja lub mniej błyszczące od innych, ale jednak z efektem blasku, a nie matu. Mnóstwo zakładów fryzjerskich wprowadzało olejowanie włosów jako dodatkową usługę, więc maty były w poważnym kłopocie i w kosmicznych tarapatach. Po prostu ich nie było.
Początek XXI wieku to pasty. To ta nazwa, której nie mogę zdzierżyć. Pasta matowa to dla mnie zbitek słowny czegoś najgorszego, a co za tym idzie najokropniejszego stylizatora jaki świat mógł wymyślić. Pasta do butów. Pasta do zębów. Pasta makaron. Ale do włosów? Arrrggghhh! Ludzie to jednak polubili. Klienci zaakceptowali. My jednak używamy tradycyjnego słownictwa: pomada lub glina. Pasta ma bana. I tak jak od 2010 roku pojawiły się na świecie przez chwilę mody na mazidła tłuste i wodniaki, tak szybko pierwsze miejsca sprzedażowe zajęły macizny. Praktycznie wszędzie.
Według jednej z moich ulubionych teorii to my- fryzjerzy odpowiadamy za to co klient kupuje. I za to co potem nakłada na głowiznę. Namawiamy go na to czego powinien używać. Tłumaczymy, że włosina lubi woskowo. Ale są przypadki, że żadna argumentacja nie skutkuje i wtedy pojawia się ON. Matowy produkt. Dla wielu najlepszy. Łatwy w aplikacji. Szybki w zmyciu. Niewymagający. Pozornie niewidoczny. A nawet trzyma- tak mówią.
Bo polski klient lubi mat. Kładzie go dużo i obficie. Bo nie widać na włosach. I chce, żeby dobrze trzymał kask. Jego argumenty koronne są trzy. Pierwszy już wspomniany: „nie lubię jak widać, że mam coś nałożone”, drugi: „lubię naturalnie bez blasku” i trzeci: „musi trzymać fryzurę”. Pierwsze primo jak mawiał klasyk: widać. Widać, bo włoszczyzna po tym zmatowiona, a nie błyszcząca. Naturalne włosy mają swój blask. Pomada matowa sprawia więc, że są mętnawe i zamglone. To widać. Nie mówię, że to źle. Każdy ma swoją opowieść i tyle. Matowe czyli lekko zmulone.
Trzeba wreszcie posegregować pojęcia, żebyśmy wiedzieli o czym mówimy. Argument drugi. Albo naturalnie albo bez blasku. Nie da się tego połączyć i nie ma co dłużej tego drążyć. I trzeci jako ostatni, że musi trzymać. I z tym trzymaniem też nie jest łatwo. Bo matowe mają skłonności do rozchodzenia się włosów w naturalny sposób. Jeśli produkt matowy rzeczywiście jest matowy, a nie z domieszką olejów, wazeliny czy lanoliny to po drodze w ciągu dnia fryzura polegnie. Jeśli jednak produkt zawiera oleje to jest tak matowy jak ilość oleju do niego użyta czyli odwrotnie proporcjonalnie. Im więcej oleju tym mniej matowe- wtedy też trochę trudniej się zmywa. Prosta konstrukcja.
Zatem, jakie są zalety matowych produktów? Są- a jakże. Ich plusy odnotowuję przynajmniej trzy. Jednym jest to, że utrzymują włosy na ich naturalnych liniach układania. Jeżeli włos ma tendencje do układania się w jedną stronę to mat to uwypukli. Mat przytrzyma, uniesie i w naturalny sposób ułoży. Czyli tak jak włosy lubią się układać. Ale wszelkie teatralności, mocne przylizy i silne przekierowania w inną stronę nie sprawdzą się. Drugim argumentem „za” do używania takich pomad jest to, że sprawiają wrażenie zwiększenia objętości fryzury. Zwłaszcza przydatne to jest przy tych klientach, których włosy są przerzedzone i chciałoby się troszkę oszukać, zamaskować i zamarkować, że dzieje się więcej niż można by pomyśleć. Mat sypki i suchy uniesie i będzie robił dobre wrażenie. Trzecie „za”- te produkty świetnie sprawdzają się przy fryzurach nowoczesnych i artystycznych. Wszelkie out of beds, cropy i bałagany to jak najbardziej naturalne linie. Spójrzmy w lustrze o poranku- sama natura…
Warto więc używać, warto się pochylić nad dobrym matem i umiejętnie aplikować z wiedzą po co on jest i nie paćkać nim każdej fryzury jak leci.
Pamiętać też należy, że pomadowanie matem nie lubi przesady. Czynność ta przypomina trochę strunę do gitary. Za mocno napięta pęknie, a za lekko sflaczeje i nie zagra. Tak jest też z nakładaniem pomady matowej. Za duża ilość nie wchłonie się we włosy i pozostawi białe ślady lub nawet tłuste plamy. Zbyt mała nabierka spowoduje, że włos będzie się rozchodził już na starcie i nie podda się pożądanej stylizacji. W obu przypadkach przyniesie efekty absolutnie przeciwne do zamierzonego.
Maty, które my uwarzyliśmy w Jamie to The Crops na III Rocznicę Jamy w kooperacji z teksańskim Pomps Not Dead oraz nasz Jamowo- Steampunkowy Puffy Punk.
Polecamy.
I matujemy.
Układamy naturalnie, ale na sucho i bez blasku.
Jego Książęca Matowość!
A od nas dla Was- Dobrego Piątku!
A. xxx
wróć do listy wpisów