KSIĄŻKA MIESIĄCA W JAMIE! Lipiec 2023
KSIĄŻKA MIESIĄCA W JAMIE! Lipiec 2023
Günter Krawutschke „Gesichter der arbeit. Fotografien aus industriebetrieben der DDR / Faces of work” (be.bra verlag 2020)
Będąc w tamtym roku w Berlinie zabrałem młodszą dziatwę do Muzeum Techniki. Tam po wyczerpującym i naprawdę dłuuugim zwiedzaniu marzyłem o tym, żeby wreszcie usiąść i przestać oglądać jeżdżące, latające i pływające cuda teutońskiej techniki. Blisko knajpki, w której popijałem zimne, znalazłem sklepik muzealny, a w nim książkę, a na jej okładce czeszącą się grzebieniem robotnicę. Trafiony, zatopiony. To, że była z NRD wynikało z niemieckiego tytułu wydawnictwa, ale nawet gdyby nie było to zaznaczone, to niewielu nie wpadłoby na to, że bohaterka fotografii pracowała w jednej z fabryk wschodnich Niemiec w czasie jedynego słusznego, bo enerdowskiego raju na ziemi.
Album jest konkretnych rozmiarów, zawiera mnóstwo fotografii, w tym większość pozowanych portretów ludzi przy pracy w fabryce. Czarno-biała kolorystyka dodaje siły i surowości zdjęciom, chociaż niektóre uśmiechające się panie do fotografa, ocieplają wizerunek całego konceptu.
W pierwszych kilkunastu stronach sam autor oraz kilka person wyjaśniają ideę powstania albumu, który jak się okazuje jest pokłosiem wystawy zdjęć ich autora Güntera Krawutschkego z 2019 roku w już wymienionym muzeum, a poświęconej były enerdowskiej pracy w przemyśle ciężkim. W obszernych wpisach- na szczęście dwujęzycznych- przeczytamy o rozwoju przemysłu w NRD, o tak zwanej klasie robotniczej, o tym co się we wschodnich Niemczech wtedy działo i co na szczęście już jest za nami, a co w tamtych stronach było (i często wciąż jest) traktowane wyjątkowo serio.
Zdjęcia są wycinkiem 17.000 fotografii, które przedstawiają portrety robotników i robotnic z okolic Berlina, Frankfurtu nad Odrą i wschodniego zagłębia przemysłowego jakim było słynne Eisenhüttenstadt. Wykonane zostały na odcinku od końca lat sześćdziesiątych aż do roku 1990. Te ostatnie wiążą się z pierwszymi strajkami wschodnich pracowników po obaleniu muru, a konkretnie w tym przypadku chodziło o branżę wywozu śmieci.
Większość zdjęć, zgodnie z zamiarem autora jest statyczna i pokazuje postaci oderwane na chwilę od pracy. Jednak z racji tego, że zostały zrobione na terenach fabrycznych, halach i miejscach wspólnego przebywania, możemy zaobserwować na nich świat, jakiego już nie ma. Przestrzenność tych fotek dodatkowo pokazuje socjalistyczną gigantomanię w kwestii ogromnych maszyn, potężnych urządzeń i generalnie masowej inżynierii społecznej zarządzania ludźmi- bo człek jeno trybikiem w ICH maszynie…
Oczywiście zdarzyły się tu również kadry z akcji. Są robotnicy wyciskający ostatnie poty z maszyny, są tacy, którzy spacerują po fabrycznych terenach, są ci biorący udział w masówkach na rzecz lub przeciwko, a nawet flirtująca parka została gdzieś przyłapana przez wścibski aparat. Mamy tu także polskie akcenty, jakim jest fotka brygady pracowniczej o nazwie „Bolesław Bierut” czy biało- czerwona flaga wisząca wśród innych bratnich flag.
W albumie znajdziemy też kilka scen, które od biedy można nazwać fryzjerskimi. To ta okładkowa i wspominana już wyżej pani, przez którą zainteresowałem się tym wydawnictwem, jest golący się na hali fabrycznej maszynką elektryczną jeden z pracowników oraz wyczesujący swe liche owłosienie przed kawałkiem lusterka, a kończący szychtę robotnik z brygady Bergman Borsig. Niby niewiele, a jak cieszy!
Zdjęcia były wywoływane etapami przez lata, ale zawsze artysta stosował film ORWO. Ta słynna dedeerowska marka zastosowała w swych kolorowych filmach bardzo specyficzny rodzaj barwnika i jeżeli się nie mylę, to teraz nawet występuje taka hipsterska appka do obróbki zdjęć.
Krótko mówiąc ORWO to legenda ze sporą dozą historii zwykłych ludzi. To wszystko tutaj jest trochę smutne, trochę śmieszne, ale dla tysięcy obywateli Wschodniego Niemca było to jedyne życie jakie znali. Wtedy żyli, umierali, rodzili się, zakładali rodziny, mieszkali w blokowiskach, pracowali w fabrykach i mimo, że byli w czarnej dziurze, to próbowali się w niej jakoś urządzić, … i nie narzekać.
Ten album w jakimś stopniu oddaje im hołd za to, że byli jacy byli. Za to, że stali się częścią historii. Za to, że trafili na takie czasy na jakie trafili i za to, że stali się obiektem drwin i podśmiechujek, bo to ossi, bo gorsi niż wessi, bo biedniejsi i bardziej siermiężni. A oni po prostu nie chcieli, nie mogli albo nie mieli odwagi, żeby znaleźć się po drugiej stronie muru…
Zresztą u nas też nie brakuje straszących resztek fabryk i wciąż żyjących ludzi, którzy przeżyli tamte lata i mają poczucie zmarnowanego życia. Warto i o nich przypomnieć, zrobić album czy wystawę, tak po prostu w hołdzie zwykłym ludziom...
Czytamy i oglądamy w Jamie!
Adam Szulc