KSIĄŻKA MIESIĄCA W JAMIE! Listopad 2023

dodano: 18 listopada 2023

KSIĄŻKA MIESIĄCA W JAMIE! Listopad 2023

Garrett Ryan „ Nagie posągi, brzuchaci gladiatorzy i słonie bojowe” (Rebis 2022)

Lucjan Moroś „Made in Poznań” (Księży Młyn 2022)

 

Dwie ciekawe pozycje, które wpadły mi w ręce w okresie jesiennym łączą się tym, że są tam ciekawe „fryzjerskie” rozdziały.

 

„Nagie posągi, brzuchaci gladiatorzy i słonie bojowe” autorstwa Garretta Ryana to rebisowa propozycja szybkiego przysposobienia sobie wiedzy o starożytnym świecie. W ciekawy, zwięzły i konkretny sposób można przemieścić się jak w wehikule czasu do Antyku i podejrzeć życie zwykłego obywatela. Oprócz dziesiątek śmiesznych i strasznych wiadomości, które humanizują nam tamten czas (dowiadujemy się z nich o tak różnych sprawach jak rozwody, czas wolny, chirurgia, sport i wiele innych) dostajemy to czego nie ma w innych podobnych do tej książkach. Rozdział „Jak się golili?” jest genialny.

 

Należy sądzić, że jeżeli te imperia razem trwały- lekko licząc- około trzy tysiące lat, to musimy zdawać sobie sprawę, że mody na zarost lub jego brak pojawiały się i wtedy. Rozdział o goleniu i szeroko pojętym zaroście jest krótki, ale bardzo treściwy. Dowiadujemy się z niego jak paskudną czynnością było golenie u fryzjera w Grecji, dlaczego Aleksander Macedoński golił się na gładko, który rzymski cesarz był odpowiedzialny za brodowe mody i jakiego używano sprzętu do skrobania twarzy. Właśnie to ostatnie słowo określające czynność golenia jest chyba najwłaściwszym, bo do przyjemności to nie należało. Myślę, że zarówno fryzjerzy jak i koledzy z grupy Tradycyjnego Golenia mogliby zainteresować się tą pozycją, bo historia golenia na mokro na przemian z noszeniem obfitej lub wystrzyżonej brody jest równie ciekawa jak cesarskie podboje i poprzez pokazanie codziennych rytuałów przybliża nas do tamtego świata.

 

„Made in Poznań” to książka poznańskiego archiwisty Lucjana Morosia. Ten współpracownik poznańskich i wielkopolskich blogów o historii naszych ziem wziął na cel poznańskie brandy i marki pamiętane z lat minionych, które często funkcjonują już li tylko w pamięci ludzi starszych. Są też tu opowieści o produktach mających więcej szczęścia i wciąż dostępnych w normalnym komercyjnym obrocie. Wiele z opisywanych pamiętam dobrze, kilka mi umknęło z radaru (czas leci), a z kilkoma jestem do dziś za pan brat. Jadymy!

 

Pan Lucjan rozpoczyna od wstępu, w którym łechce naszą poznańskość i odrębność gwarowo- kulinarną od reszty kraju. To dobry prognostyk na cały tomik, bo w przejrzysty i trochę anegdotyczny sposób otwiera przed czytelnikiem spoza regionu okno z poznańskim dorobkiem. Po tym jak się już dowiemy czym są pyry z gzikiem i jakie miasto jako jedyne jest wymienione w hymnie Polski przechodzimy do sekcji opowieści o produktach. Czytam to trochę z rozrzewnieniem, a trochę z bananem na ustach, bo miło wspomnieć i sentymentalnie przenieść się do tamtych czasów kiedy byłem dzieckiem lub o których opowiadali mi rodzice i dziadkowie. Daleki jestem od tego, żeby mówić, że za komuny było lepiej. Po prostu to były lata moich pierwszych szkół, podwórkowych przyjaźni i zakupów w osiedlowym sklepiku czy lokalnym kiosku „Ruchu”. Stąd czytam „Made in Poznań” z pewną melancholią, ale chyba bardziej traktuję tę książkę jako historyczny zapis i wypełnienie pewnej luki w bibliografii na tenże temat.

 

Pojawiają się tu znane nazwy jak „Stomil”, „Tarpan”, „Giewont”, „Goplana”, „Modena” czy „Herbapol” i one wszystkie są mi bardzo dobrze znane. A z racji tego, że pierwsze lata mojego życia spędziłem na Jeżycach, a niektóre z tych fabryk znajdowały się właśnie tam, to tym bardziej miło się to czyta. Jednakże skupić się chcę na dwóch rozdziałach. „Tym pachniał Poznań- kosmetyki Polleny-Lechii” oraz „Przemysławka”- najsłynniejsza woda kolońska w PRL”. Ten pierwszy opowiada o produkcji i kosmetykach giganta tamtych lat Polleny- Lechii. Jak na dzisiejsze standardy to był koncern, który oferował szeroką gamę produktów myjących, pielęgnacyjnych i odświeżających dla pań i panów. Wody kolońskie (w tym również dla kobiet), wody kwiatowe i te po goleniu, krem „Nivea”, seria dla kobiet „Gazela”, silnie pachnący „Consul”, znany z zakładów fryzjerskich płyn odżywczy „L-102” do włosów, mydła, zasypki niemowlęce i wiele, naprawdę wiele innych wyrobów, które w większości odeszły w zapomnienie. Taki znak czasów, że po roku 1989 ludzie zapragnęli bazarowych zapachów sprowadzanych przez mrówki z Niemiec, a fabryki w zasadzie zaorano do gleby. Sam pamiętam jak w początkach mojej ósmej klasy jeździliśmy do poznańskich fabryk w celu pokazania nam różnorodności przyszłego wyboru zawodowego. Razu jednego odwiedziliśmy starołęcką „Pollenę- Lechię” i każdy z nas wyszedł z jeszcze ciepłymi mydlanymi giftami prosto z taśmy produkcyjnej. Zatem twierdzę, że dobrze, że mamy ten mały almanach opowiadający między innymi o tym starym zakładzie produkcyjnym.

 

„Przemysławka” (nie ma chyba bardziej poznańskiej nazwy produktu z naszego regionu, wywodzi się przeca w prostej linii od grodu Przemysła), o której traktowali pisarze (choćby Leopold Tyrmand w swoich esejach o Rakowskim) to pierwsza polska woda kolońska, której początek datuje się na 1919 rok. Woda ta niechlubnie wyszydzana po przemianach przełomu 89-90 jako peerelowski zapach, trwa na posterunku tradycyjnego aromatu do dziś i choć w przedwojniu miała kilkanaście produktów w ofercie sygnowanych nazwą „Przemysławka”, to do dziś przetrwała i istnieje tylko woda kolońska o pojemności 150 ml w dwóch wydaniach: z atomizerem i bez. Jej bukiet został ponownie doceniony w 2014 roku czyli tym roku, w którym tradycyjne fryzjerstwo męskie wróciło do łask. Zyskanie nowego klienta w postaci młodych ludzi chcących poczuć jak pachniał ich dziadek dało „Przemysławce” dobrą pozycję historyczną i poniekąd startupową, gdyż dla wielu było to odkrycie na miarę teleskopu.

 

Dodam, że od kilku lat jestem Honorowym Ambasadorem tegoż produktu i z dumą lejemy go w Jamie na twarze naszych klientów. W 2019 roku organizowaliśmy u nas całkiem huczne obchody stulecia produktu.

 

Dla mnie te dwa rozdziały to obok „Perfumiarza” Pawła Pawrowskiego najważniejsza spisana rzecz o poznańskich kosmetykach. Do tego wszystko jest tu napisane językiem dla człowieka, po prostu do czytania. Zatem czytam i oglądam (obie recenzowane pozycje) w Jamie!

 Adam Szulc

wróć do listy wpisów