KSIĄŻKA MIESIĄCA W JAMIE! Luty 2024

dodano: 24 lutego 2024

KSIĄŻKA MIESIĄCA W JAMIE! Luty 2024

„Vahanara!” praca zbiorowa (Kultura Gniewu 2023)

 

Znam te opowiastki z czasów gdy byłem nastolatkiem i czytałem je w osiedlowej bibliotece. Czy znajdowałem je w „Relaxach” czy to we wspólnych tomach zawsze jednak budziły moją ciekawość i zainteresowanie. Teraz te trzy opowieści zostały zebrane w jedno tomiszcze i dla mnie są wspomnieniem tamtego czasu, krytycznym spojrzeniem na świat prorokowanym w tamtych rysowankach, ale chyba przede wszystkim kolejną i ważną próbą antologii polskiego komiksu. 

 

Całość rozpoczynają i kończą artykuły o zawartości, jej powstawaniu w latach siedemdziesiątych i polskim komiksie jako takim, włącznie ze szczegółami o autorach, bo rysunkami dwóch z nich zachwycam się od dawna. Mam na myśli Jerzego Wróblewskiego (ponad rok temu recenzowałem tutaj jego „Binio Billa”) oraz Grzegorza Rosińskiego (my best cartoon hero, twórca między innymi sagi o Thorgalu).

 

Jerzy Wróblewski narysował „Vahanarę!” z tekstem Mieczysława Derbienia. Są to cztery rozdziały traktujące o temacie, które w ostatnich miesiącach budzi wielkie zainteresowanie. Pięćdziesiąt lat temu to było science fiction, a teraz to już prawie rzeczywistość. Mam na myśli coraz większą ingerencję tak zwanej sztucznej inteligencji w codzienne życie człowieka. Tytułowa „Vahanara!” to okrzyk, a zarazem alter ego właśnie tego sztucznego twora, wielkiego komputera, który nabrał cech humanoidalnych i zaczyna rozkazywać ludziom. „Najdłuższa podróż” wspomnianego mistrza Grzegorza ze scenariuszem panów Ryszarda Siwanowicza i Andrzeja Siwickiego to moja ulubiona z tych trzech historii. Rozpoczyna się 1 marca 2150 roku kiedy grupa astronautów- naukowców wyrusza w podróż w czasie około 80 milionów lat wstecz chcąc spotkać żyjące wtedy dinozaury. Niezwykle zaskakujące i najmniej oczywiste jest „Spotkanie” Bogusława Polcha z tekstem wspomnianego już Siwanowicza. W nim to dwie bandy istot pozaziemskich zupełnie nieświadome faktu, że nie spotkały na swojej drodze Ziemian, urządzają sobie u nas poligon dochodząc do tych samych wniosków, że tego świata skolonizować się nie da.

 

W tych historiach uwielbiam wszystko. Pierwsze to nazewnictwo, które próbowało wyprzedzić czas określając narzędzia, sprzęty, maszyny i codzienne przybory człowieka przyszłości mające ułatwiać mu życie. Miotacz niszczących promieni, elektroniczny koordynator, samopiszący odbiornik, system osłaniająco- zakłócający, chronolot, emiter grawitacyjny, przetwornik ultradźwiękowo- radiowy, panoramiks, grawilot, ultralokator, łuk elektryczny, stereobraz i mój ulubiony imitator kształtu brzmią trochę jakby się urwały z tytusowej retoryki Papcia Chmiela, ale rzeczywiście tak wtedy myślano. Przypomina mi to zachwyt nad nowoczesnoącią w XIX wieku, gdy maszyny parowe stawały się uosobieniem modernizmu i jeśli coś miało jeździć, latać czy pływać w przyszłości to musiało być napędzane parą. 

 

Drugie to swego rodzaju swojskość. Rysunki na planszach są absolutnie genialne, ale powstawały jednak w określonym czasie i to z tego czasu mamy meble, fryzury, ubrania i pewną- mimo sprawiającej wrażenie totalnej digitalizacji- analogowość vide kamery telewizyjne czy brak pilota do telewizora. To ostatnie w odcinku „Spotkanie” gdzie nie do końca ubrana pani po zasłonięciu kotar musi jednak udać się do wyłącznika odbiornika.

 

Co jeszcze? 

Mamy tu niezwykłe nazwy miejsc i instytucji w postaci Stanów Zjednoczonych Europy, Naczelnej Dyrekcji Spraw Kosmosu, Etapowej Stacji Łącznościowej czy Instytutu Temporalnego z dodatkiem swoistego internacjonalizmu nazwisk bohaterów, no i last but not least zaprezentowane w tomach fryzury osobników występujących we wszystkich opowiastkach. Wróblewski w „Vahanarze!” wyrysował takie stylizacje, jakie widział na polskiej ulicy. Starsi panowie mają eleganckie wyczesy, młodsi garniturowcy bardziej casualowe i sportowe strzyżenia, a na ekstrawagancję w postaci mocniejszych wycięć czy nawet popularnych wtedy długich włosów nikt z uczestników odcinka sobie nie pozwolił. Jedyny wąs niejakiego Valrosa jest największą osobliwością zarostową w tym tomiku, bo reszta towarzystwa jest ogolona na gładko. Z kolei u Rosińskiego w kwestii fryzur dzieje się dużo więcej. Mamy Boba z flattopem, Sato z mulletem i Olega z policyjnym wąsem, a reszta jego bohaterów do złudzenia przypomina fryzury członków męskiej części zespołu Abba. Ostatnie „Spotkanie” pokazuje jednego śmiałka, który nosi na głowie dłuższą wersję, do złudzenia podobną do niesamowitego Javiera Barden z filmu „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Ten obraz jednak powstał trzydzieści lat później i styl Bardena już wtedy był mocno passe, więc albo Bogusław Polch mocno wyprzedził epokę albo po prostu, wedle mojej ulubionej teorii, mody cały czas ewoluują, pojawiają się, znikają i wracają.

 

Mam taką wspólną dla wszystkich odcinków konstatację. Zamieszczone historyjki mocno akcentują aspekt ludzki. Sugerują, że z każdej opresji można wyjść cało myśląc nieszablonowo, niestandardowo i po prostu po człowieczemu. W pierwszych dwóch historiach udaje się uratować światy dzięki zastosowaniu starych metod. Jedna z nich to tradycyjne polowanie („Vahanara!”), a drugą jest najprostsze sygnalizowanie punktu położenia („Najdłuższa podróż”). Z kolei w „Spotkaniu” wspomniana wyżej bohaterka do pary z kolegą z kanapy pokazują, że mimo tego, że na zewnątrz toczy się kosmiczna wojna światów, to dla nas szaraków liczy się zwykłe, normalne życie. Pani jak gdyby nigdy nic zaciąga story odgradzając swój mały świat od wielkich spraw. Świetne zakończenie.

 

Edytorsko to jak zawsze w przypadku wydawnictw z Kultury Gniewu- rewelacja, dokładność, czystość i porządek. Wszystkie etapy mają swój sens, wszystko jest czytelne i dobrze przygotowane do druku, a sam druk porządny, rzemieślniczo wykonany. Cały skład jak się należy, a to bardzo ułatwia kontemplacje takiego zbioru jak komiks, który- w mojej opinii- z założenia jest rozgardiaszem: plansze, dymki, ramki różnego rozmiaru i kształtu, przerywniki, śródtytuły, rysunkowe zapisy dźwięków i w zasadzie dowolność graficzno-tekstowa. W tym komiksie, mimo dynamizmu akcji jak w amerykańskim filmie sensacyjnym, czytelnik zastanie porządek jak się patrzy.

 

Dla mnie jedynym minusem są fragmenty wstępniaka Ryszarda Siwanowicza. Jego tekst wspomnieniowy jest świetny, ale wtręty o zagrożeniu cywilizacyjnym, katastrofie klimatycznej i utracie bioróżnorodności uważam za niepotrzebne. Twierdzę, że z „Najdłuższej podróży” nic takiego nie wynika. Wręcz przeciwnie, cywilizacja pozwoliła wsiąść załodze w wehikuł czasu i dzięki temu obejrzeć czasy epoki kredowej. A utrata bioróżnorodności teraz? Chyba z panem Ryszardem żyjemy w innych światach, bo ja takowej nie widzę. Z kolei patrząc przez pryzmat biegających tyranozaurów po ulicach współczesnych miast, to ta utrata jest dla nas bardzo korzystna.

Jakkolwiek tomik bardzo, ale to bardzo polecam.

Czytamy w Jamie!

Adam Szulc

 

Kultura Gniewu

wróć do listy wpisów