STARA SZKOŁA.

dodano: 09 lipca 2021

STARA SZKOŁA.

Kilkanaście dni temu miałem przyjemność rozmawiać z moim przyjacielem Lucjanem Szajbelem. To fryzjer męski z tradycyjnej, rodzinnej firmy. Człowiek do szpiku etyczny. Rzemieślnik. Trener wielu polskich medalistów. Dywagowaliśmy o zjawisku, jakie nazywa się potocznie starą szkołą. Czym to jest i czy tzw. stara szkoła w obyciu i fryzjerstwie wciąż ma sens? Zaczęło się od skomentowania przez nas pracy po okresie zamkniętych fryzjerni w drugim lockdownie i tak przeszliśmy do zawodowego savoir-vivre’u.

Zastanawialiśmy się nad zagadnieniem starej szkoły w sensie kindersztuby. Czy coś takiego w ogóle istnieje? Zawsze przecież są tacy, którzy nie podporządkowują się społecznie przyjętym zasadom. Chociaż myślę z pewną tęsknotą za tym, czego już nie ma. Za starymi czasami, za młodością i za tym, że świat za szybko gna. Za tym, że młody powinien ustępować miejsca starszemu, a w miejscach publicznych się nie przeklina. Ale czy to nie jest wyidealizowany wizerunek?

 

Pamiętam, że gdy byłem uczniem, to starsi klienci mówili, że młodzież teraz to jest do niczego, nic im się nie chce, są leniwi i roszczeniowi, a za to oni – czyli starsze pokolenie – mieli ciężko, pracowali, zawsze im się chciało i mieli pod górkę. Nie do końca w to wierzę. Czytając książkę "Zły" Leopolda Tyrmanda, której akcja dzieje się w 1954 r. w Warszawie, dowiadujemy się, że hordy bandytierki terroryzowały miasto i nie zważały na to, czy są to ludzie starsi, stróże prawa i porządku czy po prostu przechodnie. Chuliganeria była wszechobecna i bezlitosna, a milicja mimo, że wypowiedziała jej bezwzględną wojnę była w zasadzie bezradna. Powieść ta była pisana na podstawie obserwacji i przeżyć autora, więc należy ją traktować jak wiarygodne źródło. Przytaczam ją dlatego, że często myślimy o latach minionych, że wtedy wszyscy byli poukładani, pracowici i każdemu się chciało, ale to jest oczywista nieprawda. Każde wcześniejsze pokolenie ma skłonności do idealizowania swojego życia i deprecjonowania współczesności, a gdyby rzeczywiście tak było, że z każdą następną generacją następuje jeszcze większe zdziczenie obyczajów, to mielibyśmy teraz planetę małp i walkę o ogień. A jednak mimo trudności związanych z koronawirusowym szaleństwem żyjemy, nie zjadamy się na ulicach i jakoś tam staramy się pomagać sobie w trudnych czasach. Jeśli zatem chodzi o fryzjerski bon ton, to wystarczy zachowywać się przyzwoicie. To plus oczytanie, rozmowy i szacunek dla interlokutora niewątpliwie pomogą fryzjerowi nawiązać dobre relacje z klientami. Pełnia szczęścia.

Nie jest chyba tak źle z młodymi ludźmi. Ja pracuję z młodzieżą. Średnia wieku mojej załogi to 20 lat. Bardzo im się chce. W klasie, w której do niedawna uczyłem, również jestem zadowolony z wyników edukacyjno- wychowawczych. A to, że pojawiły się nowinki technologiczne? No cóż, może gdybyśmy mieli do nich dostęp trzydzieści lat temu, to też byśmy się mogli w tym zatracić? Pamiętać też należy, że nauczanie online nie pomagało młodym ludziom w odstawieniu telefonów na boczny tor… 

Stara szkoła w sensie fryzur. Czy coś takiego w ogóle istnieje? Kiedy stara szkoła staje się prehistorią albo przynajmniej historią? Widzę to tak: teraz strzyżemy maszynkami. Używa się ich dużo i często. Nawet jeśli chcemy pracować nożyczkami, na mokro i przez palce, to większość fryzur to fejdy i choćby człowiek stanął na uszach, to nie przekona wszystkich do innych cięć. Taka moda. Ojczyzna się strzyże. Z tyłu i z boku krótko, góra długa, wyczesana, wypomadowana, przylizana jakkolwiek. Maszynka jest regularnie w użyciu. I jak w kazusie tych nieszczęsnych irokezów z pierwszej dekady tego stulecia mnóstwo jest teraz przypadkowości i bylejakości w wykonaniu fryzjerów po trzydniowych kursach za unijne pieniądze reklamowane jako „od zera do barbera” – ale to historia na inną opowieść. 

 

Wracając do starej szkoły i wspomnianych płetw na głowach klientów. Dla niektórych, bardziej zatwardziałych klientów irokez to właśnie „stara szkoła”, „klasyka”, „tak jak zawsze” i nie ma siły, żeby ktokolwiek to zmienił. Przyzwyczaili się. Strzygą się tak od dwóch dekad i trudno ich czasem przekonać do zmiany. 

Czym stara szkoła jest dla mnie? Z racji wieku i nauki 35 lat temu nazwałbym nią fryzury z połowy lat 80. – cięte z przedziałkiem, do połowy ucha i przedłużonym kancikiem. Swoją drogą ten chytry zabieg sprawiał, że klientowi szybciej wchodziło na kołnierz i musiał rychlej wrócić na kolejną wizytę. Każdy elegancki mężczyzna tak się strzygł, a krótkie włosy, które weszły niespełna dekadę później, jeśli w ogóle się zdarzały w czasie mojej starej szkoły, nazywane były „na ZK” czyli na uciekiniera z zakładu karnego. Ale to wciąż nie jest odpowiedź…

Tyrmand opisywał zakłady fryzjerskie w powojennej stolicy, ale w jednej z publikacji poświęcił również uwagę fryzurom noszonym przez warszawiaków. Z pogardą wyrażał się o tych mężczyznach, którzy strzygą się maszynką wedle wojennej mody. Tenże styl, jak twierdził, zarezerwowany był dla zetempowców i młodzieży popierającej jedyny słuszny ustrój. Nie pozostawiał też suchej nitki na fryzjerach bojących się nowych jazzowo-bikiniarskich fryzur. Pisał o znanym w stolicy fryzjerze nazwiskiem Buc, do którego przylgnęła opinia, że jedyny w mieście używa nożyczek i wyczesuje kacze kupry. Kolejkom chętnych nie było końca. Którą z tych dwóch fryzur nazwać dziś starą szkołą? Tę odwołującą się do trudnych, wojennych lat czy tę, która pojawiała się na głowach bananowej młodzieży w trudnych, powojennych latach? Może obie?

Gdyby zacząć sięgać w otchłań historii fryzur, mogłoby się okazać, że każda fryzura jest oldschoolowa. Ale jeżeli każdą można tak nazwać, to znaczy, że żadna z nich nią nie jest.

 

Jeśli więc chodzi o posegregowanie i nazewnictwo fryzur to, podjąłem się takiej próby w obu moich książkach. Po długich analizach i dyskusjach branżowych uznałem, że fryzury z czasów nowożytnych, czyli od końca XVIII w. z początków rewolucji francuskiej i czasów napoleońskich, poprzez cały wiek kolejny to są tzw. fryzury tradycyjne i to one wyznaczają kurs na starą szkołę. One są tym punktem odniesienia do wszystkiego, co robimy dzisiaj. Dzisiejszy podział na męskie fryzury klasyczne, tradycyjne, subkulturowe, historyczne i nowoczesne wynika właśnie z tego, co wydarzyło się w XIX w. To jest ta cezura czasowa. Warto czytać stare książki fryzjerskie. Warto wgłębiać się w filozofię starych barberów opisujących fryzjerski dryl i zawodowy sznyt. Podejście do higieny, dbałość o warsztat, szacunek dla klienta i dobra usługa. To nieprzemijanie jest właśnie starą szkołą. To ten fundament, na którym trzeba pozostać. I budować przyszłość branży. On pokazuje, skąd nam wyrastają nogi. Reszta to wszystko współczesność adaptowana przez nas w dowolny sposób.

A spotkanie z wymienionym tu Lucjanem Szajbelem 4 września w Jamie Barber Shop. Piąta Rocznica się zbliża!

Zapraszamy!

A. xxx

wróć do listy wpisów