TRZYDZIEŚCI PIĘĆ MILIMETRÓW, styczeń 2023

dodano: 05 stycznia 2023

TRZYDZIEŚCI PIĘĆ MILIMETRÓW, styczeń 2023

Ugrzązłem, a może raczej utonąłem. Platforma streamingowa 35mm z polskimi filmami to jest to na co czekałem. Od kilku tygodni spędzam z nią prawie wszystkie wieczory. A ponieważ jest zima, to…

 

W przeciwieństwie do inżyniera Mamonia lubię polskie filmy. Nie wszystkie rzecz jasna, ale ta szkoła reżyserska z czasów komuny, w której mało jest wybuchów i fajerwerków, a gra aktorów, zdjęcia, scenariusz i reżyseria właśnie jako crème de la crème prawie każdego filmu, są mi bliskie. Pewnie jest też tak, że z sentymentalizmem oglądam te obrazy. 

 

Większość tematów pamiętam, wiele znam z opowieści rodziców i dziadków, ale przede wszystkim świat wtedy nie zmieniał się tak szybko jak teraz, więc ten pamiętany przeze mnie z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie różnił się tak diametralnie jak z młodości moich rodziców. Zatem mimo tego, że za mojego dzieciństwa powstawały nowe bloki (zresztą wiele z tu oglądanych przeze mnie filmów odnosi się do budownictwa mieszkaniowego jako takiego i nieudolnych prób rozwiązywania problemów braku lokali poprzez system kwaterunkowy czy zapisy na mieszkania vide „Indeks” 1977, „Krzyk” 1982 czy „Idol” 1984), to system i tak nie „nadanżał” z zaspokojeniem potrzeb metrażowych i ludzie wciąż gnieździli się w ciasnych klitkach. Co za tym szło, sytuacja przez dziesięciolecia była prawie taka sama i między innymi to mam na myśli pisząc, że mój świat nie odbiegał zanadto od świata powojennego. To wszystko plus braki zaopatrzenia plus wiele innych niedogodności codziennego życia tworzyły społeczne problemy, o których mówili między innymi filmowcy. Oglądając 35 mm można odnieść wrażenie, że jesteśmy niezwykle smutnym krajem. Nawet komedie są śmiechem przez łzy. Ale one oglądane teraz mówią nam o świecie, o którym nie pamiętamy i z którego śmieją się nasze dzieci. Może część filmowców chciała pokazać taką a nie inną Polskę, ale tak czy owak obraz z niej się wyłaniający jest raczej pesymistyczny. Mimo wszystko jednak jest nasz. 

 

Jednakże mimo tego znajduję pozytywy. Niezwykle realistyczne i pozytywne sceny z „Prognozy pogody” (1982) z emerytami z domu starców, którzy na gigancie doświadczyli najpiękniejszych chwil swojego życia. Albo komedioromantyczne „Rozstanie” z 1960 roku z Holoubkiem, Kowalskim i Wysocką w ciepły i łagodny, ale dobitny sposób opowiadający o miłości podstarzałej pańci z lokalnym junakiem. Albo próby jako takiego urządzenia się w świecie przyszłości („Czułe miejsca” 1980) dające jednak jakąś nadzieję na człowieczeństwo. Poza tym główny bohater wykrzykuje w pewnym momencie do ciecia „Pan by się lepiej ostrzygł!”. Czy to „Bariera” Skolimowskiego (1966), w której nasz polski chocholi taniec jest albo uśmiechem od losu albo potwierdzeniem tezy, że zawsze będzie tak samo, bez względu na to jak się nie będziemy starać. Jednak ten ostatni film ma jeszcze dwie ciekawostki. Jedną jest fakt pokazujący, że w życiu nie da się iść na skróty i że to jest droga donikąd. Ta druga? Wąs pewnego austriackiego kaprala wciąż w modzie w 1966 roku!

 

Co poza tym…ciągłe kłótnie, swary głupie, zawiść, brak specjalistycznej edukacji i wiedzy ogólnej. To wszystko doprowadzało nas do permanentnej wojny jednych z drugimi i wszystkich ze wszystkimi. O miedzę, o lepszą pozycję, o mieszkanie z windą, o malucha, o pracę, o żonę, o męża, i oczywiście o pieniądze…Mimo tych złych przykładów, nadal staję w opozycji do inżyniera z „Rejsu” i wciąż lubię te polskie filmy. Może nawet teraz bardziej po latach, bo patrzę na to z pewnej perspektywy. Bo pryzmat aktualnego wieku, tamtych młodych lat, przeżyć, potrzeby zapamiętania tego co było i narosłych wspomnień przyciera złe ślady przeszłości, a nawet buduje z nich swoistą tożsamość. Ja wtedy żyłem!- chciałoby się krzyknąć.

 

Wracając konkretnie do filmów. Rekonstrukcje cyfrowe, jakimi poddane są te obrazy dodają im dynamizmu, czystości, koloru i świeżości. Ogląda się je bardzo dobrze i bez względu na tematykę (choć wolę współczesne niż kostiumowe) wchodzę w nie jak w masło. Inny świat, inna Polska. Ale ileż tam naszych fryzjerskich odniesień do usług, narzędzi i produktów! Oglądając te cudeńka, wyłapuję co chwila różniste zawodowe kwiatki. Elegancki Jan Machulski golący się maszynką elektryczną w „Sublokatorze” (1966), Kazimierz Pawlak w drugiej części potrójnej sagi o skłóconych sąsiadach przekazujący synowi rodową brzytwę („Nie ma mocnych” 1974), a w bandycko- milicyjnej balladzie „Przepraszam, czy tu biją?” (1976) okazuje się, że brzytwa służy nie tylko do golenia, ale również wymierzania swoistej sprawiedliwości. W tym samym filmie panowie w eleganckim salonie piękności, na jednej z głównych ulic stolicy, mają gustownie modelowane brody na szczotkę. Epizodów branżowych czy okołobranżowych jest na 35mm więcej. Śledzę je z wypiekami na oczach i uszach. Oto Gustaw Holoubek w „Pętli” (1957) poddaje się serwisowi ulicznego pucybuta, który poleruje jego lakierki w deszczu, a Krzysztof Żurek grający Lechosława Kernera i jest podejrzewany o kradzież w „Zbrodniarzu, który ukradł zbrodnię” (1969) recytuje prowadzącemu śledztwo milicjantowi jak się co rano goli, wymieniając jednym tchem krem do golenia Caola i żyletki firmy Gilette. Z kolei Ryszard Filipski aka Ślązak w „Chudy i inni” (1967) goli się w baraku na budowie rozrabiając mydło w szklance. W „Zapisie zbrodni” (1974) jeden z uciekinierów farbuje sobie włosy na ciemno spłukując mazidło wodą z pobliskiego bajora, a w „Awansie” (1975) wiejski lud nie chce elektryczności, bo od tego się kołtun na głowie robi. W „Pożegnaniach” (1958) z Tadeuszem Janczarskim jego zdanie „…to ja się umyję, ogolę i skoczę do fryzjera”.

 

Czesanie włosów też ma swoje rytuały. Tak to Zdzisław Maklakiewicz w „Słońce wschodzi raz na dzień” (1967) czesze swe liche owłosienie szczotką do butów stając przed ogryzkiem lustra, a Wojciech Pszoniak („Skazany” 1976), z podobną ilością włosa na głowie, używa do tego celu gustownego grzebienia. W „Kronikach filmowych” też zdarzają się włosiaste akcenty. W odcinku z 1957 roku lektor zapowiada nowelkę „Włosy stają dęba” o I Ogólnopolskim Konkursie Fryzjerskim z sędziami z różnych krajów i kunsztownymi fryzurami na głowach wyszukanych modeli. W roku 1966 ta sama Kronika wzięła na cel modę na zapuszczone fryzury kwitując ją jednym zdaniem „długie włosy, krótki rozum”, a zespoły bigbeatowe- jako wyznawcy nowego stylu- dostały od nich reprymendę za zbyt głośne śpiewanie i nienormalne ostrzyżenie.

 

Oglądam to wszystko i randomowo i konkretnie. Dokumenty i fabuły. Kroniki filmowe i serie reżyserskie. Bo to wszystko to znaki czasów ówczesnej Polski. Polityka, historia, tradycja, zdrada, zaprzaństwo, miłość, zazdrość, ambicje, młodość, starość…każdy chce żyć, a wszystko przewija się jak w kuli czarnoksiężnika i im częściej oglądam, tym więcej zaczynam rozumieć naszą polską duszę. Rozliczenia z powojnia, ckliwy romantyzm, wprowadzanie władzy ludowej, donosicielstwo, elektryfikacja i analfabetyzm, a w tym wszystkim próba urządzenia się zwykłych ludzi w nowym świecie. Jako tako, byle się rozepchnąć i przeżyć, bo przecież życie jest tylko jedno, a najlepsze lata przelatują mgnieniem. Więc trzeba wszystko szybko, trzeba się spieszyć, bo drugiej szansy nie będzie, choć ta pierwsza jest byle jaka. Ale lepsza byle jaka niż żadna.

 

Jak ktoś lubi psychologicznie, prostacko, romantycznie, czasem głupio, czasem mądrze i po naszemu, to ja zachęcam.

Bo ja zimowo siedzę i oglądam. Po polsku.

Adam xxx

 

35mm.online

wróć do listy wpisów