WWW czyli WIELKI WEZYR WODNIAK, czerwiec 2021
WWW czyli WIELKI WEZYR WODNIAK, czerwiec 2021
Woski i maty już były. Opowiedziane i zrecenzowane. Teraz wodniste. Czyli żelusie. Choć nie do końca można tak powiedzieć- trochę taka przenośnia. Startujemy.
Pierwszymi produktami do stylizacji włosów jakich używałem w zakładzie fryzjerskim były loton i lakier. Nikt nawet nie wspominał w latach osiemdziesiątych, że może istnieć coś innego. Czasami ktoś przypomniał tłustą brylantynę w płynie używaną kilkanaście lat wcześniej, ale tylko w formie „było, minęło”. Bo zasadniczo nie nakładało się klientowi po zwyczajnej usłudze nic, a po myciu i modelowaniu- klient premium!- tylko lakier. Dopiero jak już byłem czeladnikiem pojawiły się w sklepach żele do włosów. Początkowo głównie na bazie żelatyny i pochodnych. W kwestii konsystencji dość rzadkie i słabo trzymające. Jednak to one zdominowały lata dziewięćdziesiąte. Pamiętamy te skorupy na głowach młodzieńców. Tak sztywne, że dotknięcie groziło złamaniem się grzywki.
Krótko po rozpoczęciu przeze mnie pracy kolega przywiózł mi z Holandii słoik żelu do włosów. Nawet jak na nas w tamtym czasie całkiem tani, ale jak on pachniał i jak układał włosy! To był przełom w nawet tak dobrym zakładzie fryzjerskim, w jakim wtedy pracowałem. Od tego momentu młodzież waliła do mnie jeszcze tłumniej. Poznańskie Osiedle Jagiellońskie było oblężone, a na parapetach ciągle siedzieli youngstersi. Boki i tył krótko, góra dłuższa. Przylizana albo postawiona. Igły albo kolce. Irokez albo Sid Vicious. Żel układał wszystko. Ten holenderski był bardzo mocny i nie wysychał mimo półkilogramowej puchy. Po wylizaniu do dna wyciągałem z szafki kolejny.
Mniej więcej w tym samym czasie niejaki Donnie Hawley- barber z Kalifornii zaczął eksperymentować w swoim garażu z nową formułą na pomadę do włosów. Donnie chciał produktu tradycyjnego, który przygładzi włosy, ale takiego, po którym klientowi łatwo będzie spłukać wszystko za jednym razem. Nawet tylko ciepłą wodą. Formuła żelowa nadaje się do tego najlepiej. Po wielu próbach i eksperymentach Donnie chyba jako pierwszy na świecie wyprodukował wodną pomadę do włosów dziś znaną jako Layrite. Nazwał ją pomadą na cześć produktów sprzed lat.
Po latach kiedy kupowałem pierwsze pomady w 2013 roku jeden z dystrybutorów na moje pytanie czy jest coś oprócz marejsów, słitdżordżiabrałnów, rojalkrałnów i daksów odparł, że ma coś takiego, ale nikt tego nie chce, bo to się kojarzy z żelem. Poprosiłem o to cudeńko. Australijski Uppercut Deluxe na wodzie. W tym momencie to już absolutny klasyk. Smarowidło kremowe, łatwo aplikowalne, łatwo zmywalne, łagodne dla włosa i pięknie pachnące. Inna zaletą wodniaków jest to czego chciał kilka lat wcześniej Donnie Hawley- takie pomady błyszczą w starym, tradycyjnym stylu. Niestety KAŻDY żeluś ma też tę charakterystykę, że na włosach zastyga w skorupę. I to w zasadzie jego jedyna wada- jeśli jest to oczywiście dla kogoś wadą.
Wodniaki mają też swoje chimery i fochy. Nie lubią zimna. Kiedyś wziąłem taka pomadę w trasę koncertową. Strzygłem charytatywnie w trakcie imprez. Był późny listopad i zimne nocki. Cały stuff był w samochodzie i wodniaki zamarzły. Nawet po lekkim podgrzewaniu, wystawianiu na kaloryferze i wkładaniu do garnka z ciepłą woda nie wrócił efekt kremowej pomadowej żelanki tylko czegos w rodzaju cukierka toffi długo po terminie. Na to trzeba uważać. Ale nie tylko. Wodne pomady lubią zastygnąć pod koniec opakowania. Robią się z nich wtedy ciągutki, tracą kolor, bieleją i nie nadają się już do dalszego użycia. Może być to spowodowane dostępem powietrza poprzez często otwierane albo nawet zostawianie pudełka bez wieczka na dłuższy czas. Niekiedy jest to kwestia daty ważności. Każdy produkt ma swój termin przydatności i zdarza mi się weryfikować kosmetyk przyniesiony przez klienta, który twierdzi, że kupił go całkiem niedawno, a produkt nie działa. Tak naprawdę łatwo można dojść do tego kiedy to naprawdę było kupione i po bliższych analizach okazuje się, że to jest tak jak z tymi rowerami na Placu Czerwonym co to je niby za darmo rozdają. Klient rzeczywiście kupił pomadę, ale nie u nas. Niedawno czyli pięć lat temu. A chce wymiany produktu, bo opakowanie jest nowe. Choć szata graficzna zmieniła się jeszcze za prezydenta Obamy. Bang.
Wodne pomady lubię, choć nie jest to mój pierwszy wybór. Lubię ich blask. Trochę przypomina mi pracę na starych żelkach, choć konsystencje pomad są łagodniejsze i nie czuć ich chemikaliami jak w przypadku tubowanych stylizatorów z wielkich koncernów sprzed lat. W zależności od firmy wodniaki czasem zbyt szybko zastygają na włoszczyźnie i nie zdąży się ich dobrze wyczesać. Trzeba też uważać z nakładaniem dużej ilości na suche włosy. Można się wpakować w tarapaty, bo żelusie wtarte mocno skorupieją i zostanie kupa potarganej plątaniny, która nada się tylko do ponownego zmycia. A’propos mycia właśnie. Trzeba informować klientów, że włosy wieczorem TRZEBA umyć, a nie dokładać następnego scoopa. Z kolei przed nałożeniem kolejnej porcji o poranku dobrze jest włosy zostawić lekko wilgotne. Wtedy woda jest prowajderem, a jak wiemy woda z wodą się lubi, więc wodny produkt zagra z wilgotnym włosiem w jednej orkiestrze. Łatwo się nałoży i wyczesze.
Jamowa wersja Wodnego Wezyra to kremowy Dead Man’s Hair we współpracy z hardcorowo- metalową hordą z Londynu Dead Man's Chest, a wyprodukowany na IV Rocznicę Jamy. Zalecamy i zachęcamy, bo to już resztka, a więcej nie będzie.
Smarujemy wodę i w świat.
Dobrego czerwcowego dnia!
A. xxx