recenzja #10
RECENZJA #10
Tim Barry – LP „High On 95” (Chunksaah Records) 2017
By Adam Szulc Barber grudzień 2017
Pochodzący z Ricmond w amerykańskim stanie Wirginia Tim Barry swoją solową karierę zaczął w 2004 roku kiedy równolegle jeszcze był członkiem Avail. Był tam frontmanem, gitarzystą i wokalistą. Avail miało rzesze swoich fanów, nagrywali płyty, które sprzedawały się na całym świecie, ale w mojej opinii czegoś zawsze w tym zespole brakowało, był jakiś taki mało wyrazisty i twierdzę, że gdyby to był zespół z Europy albo w ogóle z Polski to nigdy nie wyszedł by poza lokalny kurhan. Gwoli ścisłości tej recenzji dodam tylko, że przed tym bandem Tim był basistą w znanej w Polsce w niektórych punkowych kręgach grupie (Young) Pioneers. W latach dziewięćdziesiątych kiedy miałem jedną z pierwszych dystrybucji zagranicznych hardcore punkowych płyt w Polsce miałem również w sprzedaży oba projekty pana Tima.
Tak myślę sobie, że Tim może trochę pod wpływem Chucka Ragana- albo może nawet równolegle zrobili to w tym samym czasie- zaczął grać rebelianckie country w bardowej manierze i z punkowo- osobistymi tekstami.
Nie ukrywam, że w tej odsłonie odpowiadał mi dużo bardziej niż w Avail. Więcej tu było powietrza, więcej rytmiki, szczerości i mimo, że to było country uważam, że więcej tu było punk rocka niż w Avail.
Takie płyty jak „Rivanna junction”, „Manchester” czy „28th & Stonewall” wylansowały sporo hitów i sprawiły, że Tim Barry wskoczył na wyższy i ciekawszy poziom w swej muzycznej przygodzie, ale przede wszystkim znalazł się tam największy chyba hit Tima Barry’ego czyli „Dog bumped”- bardzo osobisty tekst spotykający się z żywym odbiorem na koncertach, których zresztą z Chuckiem Raganem zagrał mnóstwo. Polecam wersję tego kawałka z ich wspólnego kanadyjskiego występu w Grist Mill.
Na najnowszej płycie nie ma takich siekier jak na starych albumach. Nowe nagrania są bardziej countrowe, taka trochę muzyka drogi, ale w manierze takiej tradycyjnej i powiedziałbym, że trochę nudne. Nie mogę wyłuskać niczego, co by mnie tu wciągnęło- słyszę marudzenie, dużo smutku, beznadziei, zawodzenie, brak pomysłu i gitarę, która ciągle sprawia wrażenie rozstrojonej- oczywiście nie jest, ale brzmi bardzo słabo. Nie ma pazura, jest bardziej korzennie, ale takie bardziej w stylu piosenki „Góralu czy ci nie żal” do smutnego śpiewania przy ognisku na kolonii. Pomijając jaskółki w postaci trzech pierwszych utworów „Slow down”, tytułowego „High on 95” i „O & Dp”, które wprowadzają ożywczy i pozytywny zamęt- całość jest nudna jak flaki z olejem.
Jedno dobre to okładka- jest świetna- dwa tory kolejowe prowadzące donikąd. Czarno- biała estetyka i taki spójny klimat. No, ale okładka to trochę mało.
Na swojej stronie Tim pisze, że po nagraniach na ten album i ciągłym przesłuchiwaniu kolejnych wersji masterów jest wykończony.
Mam wrażenie, że nie tylko on.
Tak jak bardzo lubię pierwszych kilka płyt, tak do tej nie mogę się przekonać.
Czasami słuchamy w jamie, ale wtedy jest nam bardzo smutno.