recenzja #101

dodano: 03 listopada 2020

RECENZJA #101

Marilyn Manson- Lp „We are chaos” (Loma Vista Recordings 2020)

By Adam Szulc barber listopad 2020

 

Ależ ten rok jest dobry w kwestii nowych płyt!

Panie i Panowie- naczelny skandalista:  Marilyn Manson!

Niecałe dwadzieścia lat temu w poznańskiej Arenie widziałem go na żywo. To był jeden z najlepiej nagłośnionych koncertów jakie widziałem w życiu. Fakt jest też taki, że byłem w Arenie na imprezach wiele razy i zawsze trudno było dobrze ogarnąć dźwiękowo ten obiekt, a tu się fenomenalnie udało. Do tego sam show, poukładanie kawałków i dobry kontakt z publiką zapadły mi w pamięć na lata.

Początek jesieni 2020 i mamy nowy, jedenasty studyjny album tego nietuzinkowego artysty.

„We are chaos” ukazał się w środku pandemicznego szaleństwa, ale też po ciężkich zadymach w Ameryce spowodowanych sprawą Floyda, pożarami i wyborami prezydenckimi, które właśnie za nami. Zatem patrząc na te wszystkie okoliczności ten tytuł musiał być niespokojny, ale za to muzyka na albumie jest zupełnie „niemansonowa” albo może inaczej- jest „mansonowa” inaczej czyli w innej manierze albo nawet w innym wymiarze. Przyglądam się temu co się dzieje u tego muzyka z niesłabnącym zainteresowaniem od lat. Nie jestem fanem destrukcyjnego stylu życia, ale MM to bardziej zwariowany cyrk i przedstawienie z cyklu „show must go on” niż prawdziwe życie. Co widać na płytach, koncertach i teledyskach. Spokojny chłopak, który na co dzień zakłada trampki i dżinsy zmienia się na scenie w zwierzę medialne. I może tego właśnie część publiczności oczekuje- oderwania od codzienności i pooglądania wariata w bezpiecznej odległości? Jakkolwiek by nie rozważać powodów występowania artysty pod pseudonimem złożonych z totalnie przeciwstawnych ikon amerykańskiej pop kultury my już dziś mamy na tapecie „We are chaos”. Let’s go!

 

Rozłóżmy te 10 nowych utworów na części pierwsze. Zaczyna się od „Red black and blue”. Dobre, mówione intro i rusza się z wolna mięsna jatka. Świetnie nagrane bębny, zawodowe riffy i mistrz ceremonii śpiewający doskonały utwór w swoim stylu, ale dużo wyraźniej, dokładniej, lepiej niż zwykle. Czuć, że Manson dobrze przygotował się do tej produkcji. Okładka z malunkiem obitej twarzy może nawiązywać do tytułu tego kawałka. Tak więc już na początku jest dobrze, a po nim jest jeszcze lepiej, bo mamy utwór tytułowy. „We are chaos” to wielki przebój zaczynający się od gitary bez fuzza, posiadający dobry refren i pasujący do czasów tekst. Dobrze się tego słucha, bo jest to utwór ciekawie poukładany i melodyczny. Cała konstrukcja jest przyjazna, choć pewien niepokój (a jakże!) czai się w mroku…

Następne numery z tej strony placka czyli „Don’t chase the dead”, „Paint you with my love” i „Half-way and one step forward” pokazują, że Manson nie musi się silić na małpę, którą straszy się małe dzieci tylko tworzy muzykę, dobrze śpiewa i świetnie panuje nad całą kapelą. Kawałki są dobrze skomponowane, mają doskonale dobrane różnorodne instrumentarium i bardzo ciekawe linie melodyczne, które przypominają mi o niektórych kapelach new romantic z lat osiemdziesiątych używających zarówno gitar jak i instrumentów klawiszowych, ale umiały fajnie przesterować i przeciągać dźwięki łącząc w jednym garze punk rocka i disco. Idealnym ( dla mnie) odpowiednikiem polskiego zespołu miksującego style tamtych lat jest Super Girl & Romantic Boys, ale to taka dygresja zupełnie z boku.

 

Strona B zaczyna się od „Infinite darkness”- dość typowego utworu dla Mansona. Ten utwór podskórnie łapie klimat starego Prodigy i dodaje ten element rockowego blichtru. Motoryczne tempo wprawia w transowy nastrój i powoli się kończąc przenosi do kolejnego kawałka jakim jest „Perfume”. Znowu mamy wrażenie, że słuchamy jednego utworu, który się nie kończy- w przypadku tych nagrań to zaleta. Tak wyglądają koncepcyjne albumy, ale o tym poniżej jeszcze napiszę. „Keep my head together”- dobre bębny, może ciut za plastikowe, ale taki jest właśnie ten pan! Ten sam powtarzany patent naliczenia na werblu na wejście wszystkich instrumentów „together”, refren i koniec. Chcemy więcej, zatem jeszcze dwa na dokładkę: „Solve coagula” i „Broken needle”. Zwłaszcza ten ostatni, spokojny i kończący całą ucztę kawałek daje trochę oddechu, ale nie daje specjalnie nadziei, bo tekst jest smutny. Pyta o to czy te wszystkie nasze strachy, przeżycia- wszystko to- czy jest w ogóle czegokolwiek warte… … 

Kilka razy czytałem jak recenzenci pisali o całej nowej płycie Mansona, że jest niegitarowa. Ja się z tym nie zgadzam- gitar tu jest dużo, tylko innych: mniej fuzzów albo wręcz przeciwnie totalny odchył w drugą stronę z przesterem. Nie ma tu może wielu typowych rockowych riffów, choć są oczywiście, ale to tylko pokazuje, że artysta wkroczył na swoją ścieżkę i nic już nie musi nikomu udowadniać. 

Kończąc- cała płyta płynie w klimacie coveru Eurythmics „Sweet dreams” jaki MM zrobił ze dwie dekady temu. Fajny powrót do przeszłości zmieszany z nowszym wizerunkiem trochę bardziej wygładzonego artysty. 

„We are chaos”  to po prostu dobry,  koncepcyjny album. Soundtrack na dzisiejsze czasy. O szaleństwie. O ludzkiej naturze. O nas.

Jak śpiewa artysta w tytułowym utworze: :”We are sick, fucked up and complicated, we are chaos!”.

Słuchamy w Jamie!

 

Marilyn Manson x Loma Vista Recordings x Noise Magazine x Pasażer zine and records x Metal Hammer x Teraz Rock x Metal Mind Productions x Metalhammer x Metal Hammer x Metal Hammer Polska x Dita Von Teese x Fistful Of Metal Mag x Vive Le Rock x Garrys Barber Shop x Eurythmics x Pan Drwal

wróć do listy wpisów