recenzja #11

dodano: 21 lutego 2019

RECENZJA #11

Rainer Maria – LP „Rainer Maria” (Polyvinyl Records)  2017

By Adam Szulc Barber listopad 2017

 

W 1999 roku urodziła się moje pierwsze dziecko- córka Marcelina, stąd wtedy muzycznie troszkę słuchałem spokojniej w domu, co by dziecka nie zniechęcić. Oczywiście muzyka zawsze była ważnym elementem domowego miru i rzecz jasna z płyty winylowych, ale w tamtym roku częściej słuchaliśmy muzyki post hardcorowej, z tych mniejszych indie punkowych wytwórni , bo one gwarantowały równowagę psychiczną na więcej cierpliwości.

I wtedy właśnie odkryłem label Polyvinyl Records, bo pojawili się w spółdzielni Mordam Records, która grupowała u siebie sporo różnych mniej znanych artystów i pomagała im w szeroko rozumianej promocji na całym świecie. A ja dystrybuowałem od nich kilka zrzeszonych tam wydawnictw, więc miałem stały dostęp do nowości niewielkich amerykańskich, alternatywnych i niezależnych zespołów.

RAINER MARIA w 1999 roku wydała album „Look Now Look Again”, który  zachwycił mnie spokojem, pięknie śpiewającą wokalistką i ugrzecznioną wersją punkowej stylistyki. Trochę taki college rock w dojrzalszym wydaniu. Później śledziłem ich kolejne nagrania, aż do teraz kiedy po reaktywacji wydali album pod jasnym i przejrzystym tytułem Rainer Maria. Dla formalności tylko podpowiem, że nazwa zespołu to imię i nazwisko austriackiego poety sprzed pierwszej wojny światowej, który był prekursorem egzystencjalizmu.

Nowa płyta zespołu, oczywiście ciągle dla tej samej wytwórni Polyvinyl, jest kontynuacją wcześniejszych dokonań tej kapeli. Czyli mamy dwie panie na gitarach i pana na perkusji i jedna z tych pań cały czas śpiewa. To jest w ogóle ciekawe, że w muzyce punk / hardcore / indie zawsze śpiewających pań było mało, a jak już były to za wszelką cenę chciały by ich głosy brzmiały jak u panów. Może właśnie dlatego tak zainteresował mnie Rainer Maria, bo blisko było i jest tu do uwielbianego przeze mnie waszyngtońskiego Ashes z Eleną Ritchie na woksie. Ten stary klimat emo core’a, który ma w sobie bardzo duży ładunek emocji, z podlanym sosem osobistych tekstów i niepokojącą motoryką sekcji rytmicznej.

Nie należy mylić zespołów emo z lat dziewięćdziesiątych ( które wyeksportowały ze sceny hardcorowej, punkowej, straightedge’owej, były częścią tej sceny, nagrywały dla tych samych wytwórni, grały na tych samych koncertach i były przeznaczone właśnie dla tego samego odbiorcy)

z tymi dziwnymi tworami z pomalowanymi na czarno paznokciami z początku dwudziestego pierwszego stulecia o nazwie Tokio Hotel i im podobnymi  i nie wiedzieć czemu nazwanymi emo…

Rainer Maria z najnowszego albumu z 2017 roku przynosi nam dziewięć kawałków starego emo core’a zmieszanego z niezależnym rockiem, ze świetnymi zaśpiewami, dużą energią pozytywnego życia, dobrymi tekstami i tym wszystkim co najbardziej raduje fana każdego zespołu- kolejnymi przebojami i rozwojem zespołu na wszystkich płaszczyznach muzycznych i lirycznych. Ale nie ma tu tylko starego grania- słychać nowoczesne brzmienia, dużo ciekawych kontrastów, napięć, oczekiwania na kolejne wejścia, no i ten głos pani wokalistki jest genialny i świetnie kompiluje się z muzyką. Dużo tu amerykańskiej muzyki, takiego powiedziałbym korzennego grania  zakotwiczonego w świadomości tego społeczeństwa- jakoś takie mam wrażenie, że w Ameryce nastolatkowie często zakładają zespoły i edukują się muzycznie jakoś dojrzalej od małolatów europejskich, że ten dostęp do sprzętu grającego jest łatwiejszy, może tańszy- tak czy owak procentuje to na przyszłość tym, że dorośli ludzie już wiedzą jak grać, co robić z instrumentami, rodzice może też jakoś wyrozumialej patrzą na umuzykalnienie, a może po prostu mają tam większą wrażliwość muzyczna i lepszy słuch?

Tak czy owak- polecam bezwzględnie nową płytę Rainer Maria, każdemu kto poszukuje ciągle czegoś nowego w  muzyce, każdemu kto chętnie posłucha czegoś czego nazwa jest nieznana, a radio z najzłotszymi przebojami zostawmy reszcie!

Najlepszy hit to „Suicides and Lazy Eyes”, a całość kończy się sentymentalnym i nastrojowym „Hellebore”- słuchamy w jamie!

Adam Szulc Barber xxx 2017 listopad

wróć do listy wpisów