recenzja #116

dodano: 02 marca 2021

RECENZJA #116

The Dead Daisies- Lp „Holy Ground” (SPV Records) 2021

By Adam Szulc Barber marzec 2021

 

To nie pierwszy album tego kwartetu, w którym główne skrzypce gra niejaki David Lowy- biznesmen z Australii. Ja nie ukrywam, że nie znałem tej kapeli wcześniej, a obserwując ich socials to okazuje się, że zespół jest znany i lubiany. Oprócz tego pana mamy trzy gwiazdy z wielkich  zespołów światowych z okolic szeroko pojętego metalu. Pierwszą gitarę obsługuje gość, który grał w Whitesnake i Dio. Na bębnach jest pan z grupy Ozzy’ego i Bad English, a basowym został niejaki Glenn Hughes znany z Deep Purple i Black Sabbath. I to właśnie te postaci definiują „Holy ground” nadając mu bardzo specyficzny charakter. A uwierzcie mi- nie da się go nie lubić. Przynajmniej ja nie mogę przestać go słuchać!

Jeszcze jedna dygresja zanim przejdę do wnętrza- patrząc na okładkę pomyślałem w pierwszej chwili, że to kolejne weedowe stonery, ale na szczęście nie (bo ja nie przepadam) i w środku jest dużo ciekawiej.

Chciałbym też poinformować, żebyśmy mieli w miarę pełen ogląd sytuacji na froncie, że niespecjalnie mi blisko do zespołów, w których panowie wcześniej się ogrywali. Oczywiście pojedyncze utwory i największe hity znam, a niektóre nawet podsłuchuję, ale żebym tak miał sam z własnej woli słuchać Dio czy Whitesnake to niekoniecznie mi z tym po drodze.

 

Zaczyna się na grubo kawałkiem tytułowym. Świetna sekcja, fajna melodyka i świetna mieszanka starego hard rocka, tak zwanego retro revivalu, hair metalu, nowoczesnego heavy metalu, blues’a i nawet trochę post punka. Doskonała motoryka naprawdę chwyta za serce. Trzech frontmanów mimo, że jest tylko odrobinę młodszych od Jerzego Połomskiego wymiata doskonale na swoich wiosełkach, a bębniarz gra doskonale trzymając bardzo ciekawe rytmy utrzymane w ryzach. Znaczy to w mojej opinii nie mniej więcej tylko tyle, że nie puszcza cugli luzem tylko kontroluje cały czas każde uderzenie i pilnuje tempa. Mimo  tego, że kawałki są konstruowane w trochę staromodnym stylu czyli mamy rozbiegowe wstępy, normalne zwrotki, przyzwoite refreny i solówki w pustych miejscach, to uważam, że to dobrze i że po prostu czasami potrzeba normalnej, tradycyjnej rockowni. Słychać, że granie muzyki sprawia im przyjemność. Przejawia się to w każdym uderzeniu werbla i w każdym kolejnym riffie. Martwe stokrotki grają to co lubią, ale zaskakująco dużo tutaj nowoczesnych brzmień. Nie, żebym im jakoś szczególnie zaglądał im w pesel, ale roczniki ’54 i ’55 przewijają się tam, więc są tylko trochę starsi od mojego ojca, a wymiatają naprawdę nieźle.

Podsumowując to na „Holy Ground” jest kopyto w dobrym, rzemieślniczym stylu, a cała płyta jest bardzo równa i spójna w swoim staro- nowym revivalu. Na szczególną uwagę zasługuje utwór zamykający płytę. Jest to „Far away” w stylu najlepszych rockowych  ballad. Pozbawiony pretensjonalności Axela i Slasha czy miłosnych smutków Scorpions nie ma w sobie ckliwości i bajdurzenia tylko mocną kompozycję, która rozwija się z minuty na minutę aż do galopu finałowego i trwa 7 minut!

Ta płyta to po prostu kwintesencja tego czym nowoczesny rock z korzeniami rhythm and blues’a i różnymi metalowymi naleciałościami być powinien.

Mój egzemplarz na podwójnych i rozkładanych plackach.

Słuchamy w Jamie!

 

The Dead Daisies  x Century Media Records x Metal Hammer x Teraz Rock x Noise Magazine x Whitesnake/David Coverdale x Deep Purple x Black Sabbath x Bad english x Ozzy Osbourne

wróć do listy wpisów