recenzja #12
RECENZJA #12
Motorhead – LP „Under cover” (Motorhead Music Records) 2017
By Adam Szulc Barber grudzień 2017
Tak, tak wiem….Lemmy nie żyje równo dwa lata i właśnie dziś przypada rocznica śmierci człowieka, który inspirował miliony…
Walka z rakiem trwała jakąś chwilę, ale przez ten czas artysta nie przestawał tworzyć, nagrywać, jeździć w trasy koncertowe- album „Bad magic” został nagrany i ukazał się tak naprawdę kilka miesięcy przed śmiercią- szkoda, szkoda, szkoda- oby miał Ci kto tam u góry wąsy woskować!
Ale była też przecież genialna reklama fińskiego mleka Valio nagrana kilkanaście dni przed śmiercią, która bardzo wzrusza wyglądem Lemmy’ego okrutnie stetranego chorobą…
Ciszę się, że miałem przyjemność widzieć Motorhead na żywo w berlińskim klubie Columbiahalle- to już się więcej nie powtórzy…
By the way- 1 września czyli w moje 46 urodziny ukazała się płyta „Under cover” zespołu Motorhead i jak się wielu może domyślać zawiera covery różnych kapel nagrane właśnie przez Motorhead.
Ja jestem fanem coverów- lubię jak na płytach zespołów, których słucham są takie wrzutki, odniesienia do innych kapel. To pokazuje kto na czym wyrósł, co komu leży na wątrobie i jest to bezpośrednie przełożenie wrażliwości artysty- z jakiegoś powodu wybrał ten zespół lub tego artystę do skowerowania, czy to muzyka, czy tekst, czy przyjaźń czy jakaś inna okoliczność i pokazuje swoją wersję tego utworu.
Tu mamy w sumie odgrzewane kotlety, bo praktycznie wszystkie utwory, poza jednym, o którym za chwilę trochę więcej są znane i pamiętamy je z wcześniejszych albumów. Lemmy wielokrotnie mówił o swoich korzeniach, przyjaciołach i tym co go inspirowało muzycznie, więc niespodzianek nie ma, choć brakuje mi covera The Beatles, bo ich w sumie wymieniał najczęściej jako tych, którzy mieli na niego największy wpływ i tych, do których ma największy szacunek jako muzyków / artystów.
Album zawiera 11 kompozycji z różnych sesji od 1992 do 2015 roku. Posłuchamy wersji Sex Pistols- bardzo energetyczna, Judas Priest- dokładnie to samo, Ramones- brzmi dokładnie jak samo Ramones, dwa świetne, różne utwory Rolling Stones, Ozzy Osbourne, który to utwór trudno nazwać coverem, bo nagrali go wspólnie, ale Ozzy pierwszy wrzucił na płytę. Na sam koniec jest „Whiplash” z repertuaru zespołu Metallica, który świetnie tu chodzi.
Ale najważniejszym chyba kawałkiem na „Under cover” jest „Heroes” Davida Bowiego. To jest numer nagrany przez Motorhead podczas ostatniej sesji z 2015 roku do płyty „Bad Magic” i nie wszedł na tamten album- podejrzewam, że wiem dlaczego. W głosie Lemmy’ego nie ma już tej petardy i tego uderzenia, którym się charakteryzował przez całe życie i dopiero po śmierci zarówno Lema jak i Davida Bowiego cover ten zyskał dodatkową wartość. Utwór „Heroes” został nagrany przez Davida w 1977 roku na album o tym samym tytule i jest utrzymany w manierze muzyki rockowej z lat siedemdziesiątych. Kilka lat wcześniej Lemmy wraz z zespołem Hawkwind nagrał „Silver Machine”, które momentami brzmi jak pierwowzór „Heroes” właśnie.
Na tej płycie brzmi to dużo mocniej niż oryginał, jest potężniejszy beat od perkusji z zespołu Bowiego sprzed 40 lat, jest pełnokrwista gitara, jest ta sama wrażliwość i motoryka co w pierwowzorze, ale głos Lema już jest słabszy niż dawniej i może dlatego z perspektywy czasu bardziej przejmujący…
Ten utwór na albumie „Under covers” spina klamrą całe artystyczne życie Lemmy’ego Kilmistera- pierwsze poważne nagranie to „Silver Machine”, potem „Heroes” Bowiego nagrane w podobnym stylu i końcówka życia z coverem tego kawałka wymęczonego artysty, który umiera dwa tygodnie przed śmiercią drugiego wielkiego muzyka…
Obaj to Heroes.
Do tego utworu zrobiono teledysk, który zostawia mnie w nastroju nostalgicznym i smutnym, ale daje też pewną nadzieję- bo jest tam dużo dobrych momentów, jakie ten zespół razem przeżył- jest megaenergetyczny i pozytywny perkusista Mikkey Dee, który gra teraz w Scorpions, a którego podpisany naciąg jest wkomponowany w recepcję w naszej jamie, jest zblazowany i znudzony życiem gitarzysta Phil Cambell, który na co dzień wygląda jakby go tramwaj potrącił, a na scenie łapie drugie życie i jest mistrz ceremonii Lemmy Kilmister, który ma tylko jedno życie- muzyka i artysty!
Piję w szklance Motorhead czarną fritz kolę i wznoszę toast.
„Under cover” jest w sam raz na sylwestrową potańcówkę☺
Cheers!
A my słuchamy w jamie- to oczywiste…
R.I.P. Lemmy.
Adam Szulc grudzień 2017