recenzja #127
RECENZJA #127
Stevie Wonder- Lp „Songs in the key of life” (Motown Records) 1976
By Adam Szulc Barber kwiecień 2021
W zasadzie można powiedzieć, że zaczynamy weekend majowy, więc z tej okazji posłuchamy trochę inaczej:)
Ja wiem, że na pierwszy rzut oka recenzja tej płyty na tym profilu to wydawać by się mogło historią z zupełnie innej bajki. Nie do końca nawet umiem nazwać muzykę jaką wykonywał Stevie Wonder na tym albumie, ale spróbuję, bo mimo, że niespecjalnie było i jest mi jakoś super po drodze z takimi rytmami, to ten longplay gości czasem na mojej playliście.
Znam go z „Trójki” z początku lat osiemdziesiątych i tak polubiliśmy się trochę. To w ogóle są nagrania, na których Stevie nie śpiewa tych swoich oczywistych przebojów radiowych typu „I just call to say I love you” czy ”Don’t drive drunk”. To zresztą zupełnie zrozumiałe, bo wiadomo, że one powstały kilka lat później, ale styl muzyki na tym albumie to bardzo popularny w wytwórni Motown Records funk / soul / jazz lat siedemdziesiątych.
Zaczyna się od wielkiego przeboju „Love's In Need Of Love Today” z tym charakterystycznym beatem perkusyjnym, który bardzo dynamicznie nadaje życia temu i kolejnym nagraniom. Instrumenty perkusyjne są dość znamienne dla tego gatunku, ale też dla miejsca i czasu tworzenia utworów. Zauważmy, że wszystko dzieje się w Detroit- przemysłowym mieście z dużą reprezentacją Afroamerykanów, którzy swoją muzykę wyeksportowali na cały świat. Rytm to najprostsza możliwość wyrażania uczuć poprzez muzykę. Stukać w garnki każdy może, ale to od tego zaczyna się wielka przygoda z emocjami wyrzucanymi poprzez pałeczki czy dłonie uderzające w bębny. Następny utwór to „Have a talk with God” z synkopowym wstępem i ciekawym instrumentarium elektroniczno- analogowym. Wszystko robi fajny klimat, a śpiew głównego mistrza ceremonii jest tutaj bardzo natchniony i melodyjny. Natchnienie wynika z wymowy religijnego tekstu. „Village Ghetto Land” to utwór bardzo społeczny w swej wymowie. Jak już wspominałem wszystko dzieje się w Detroit, a takie przemysłowe miejsca generują określone problemy. Stevie Wonder pokojowo, acz stanowczo pisał o problemach ludzi biednych i wykluczonych. Po tym utworze dostajemy instrumentalny „Contusion”. Mocny funkowy rytm z jazzowym duchem pokazuje wielkie możliwości muzyków.
Krytycy i znawcy mówią, że największy przebój na tej płycie to „Sir Duke”. Rzeczywiście jest to kawał hitu, ale ta płyta jest tak konceptualna, że trudno odrywać kawałki po kolei. Dlatego ja słucham jej raczej w całości.
Muzyka na całym albumie jest dynamiczna i zróżnicowana. Ma w sobie ten akcent plemienno- profesjonalny związany z okresem, w którym powstała. Nie jest to też taka sobie prosta płyta do słuchania o każdej porze dnia. Trzeba spokojnie usiąść, pomyśleć o miejscu, w którym została nagrana i o czasach, w jakich przyszło żyć twórcom. Dla mnie najfajnieszy chyba kawałek to „Pastime paradise”, który lata później skowerował słynny Coolio jako „Gangsta’s paradise”. Warto jednak wrócić do oryginału, bo trzeba wiedzieć jakie są korzenie muzyki.
Mój placek z dodatkowym singlem i oba, rzecz jasna na czarnym winylu. Płyty zawierają 21 kawałków, więc jest się w czym zasłuchiwać. „Songs in the key of life” jest uważana za ostatnią z pięciu płyt Stevie Wondera w stylu funku lat siedemdziesiątych. To była też pierwsza amerykańska płyta, która zajęła pierwsze miejsce na liście Billboardu. Okładka albumu ilustrowana przez Tony Warrena jest uznawana za jedną z najważniejszych okładek funk / soul w historii tej muzyki.
A my słuchamy w Jamie! (o poranku po lockdownie)
Stevie Wonder x Trójka - Program 3 Polskiego Radia x Radio 357 x Marek Niedźwiecki x Motown Records