recenzja #136
RECENZJA #136
Cannibal Corpse- Lp „Violence unimagined” (Metal Blade Records) 2021
By Adam Szulc Barber czerwiec 2021
Słychać czasami gdzieniegdzie pytanie: co oprócz karaluchów pozostanie na ziemi po atomowej zagładzie? Odpowiedź jest w zasadzie prosta. To będzie Cannibal Corpse. Mistrzowie krojenia surowego mięsa piłą łańcuchową powracają w najlepszym stylu! I robią to bez fartucha i okularów ochronnych- Wy też nie zakładajcie. To jest jazda po całości!
Piętnasty album studyjny starych wyjadaczy mimo siwych włosów i piątki z przodu członków zespołu nie stępił tej piły. W ich przypadku pesel nie ma znaczenia- „Violence unimagined” to rarytas, potęga i siła ognia. Żadnego wstydu tylko misternie i metodycznie budowany koncept, w którym oprócz typowej dla gatunku retoryki jak zombiaki, krew i seryjni z dokładnymi opisami apokaliptycznych jatek są też teksty, które można by nawet uznać za społeczne. Tematyka taka poruszana jest chociażby w doskonałym utworze „Surround, kill, devour”, który traktuje o pierwotnych instynktach wywoływanych codziennością. W „Bound and burned” kanibale piszą o tym jak miejsce narodzenia może mieć wpływ na wszystko co dzieje się w naszym życiu długo potem jak już nie jesteśmy pacholęciem. Ba, w mojej opinii w większości tych tekstów pod pozornie okrutnymi relacjami jak z teatru anatomicznego sprzed 100 lat z okładem wyczytamy między linijkami o wielkiej depresji jaka toczy ludzkość. Jest to wielki problem zachodniej cywilizacji XXI wieku. Nasilił się on w kolejnych lockdownach i obserwujemy go również w naszym kraju. A death metalowa stylistyka ma to do siebie, że mrugając okiem i pokazując zmyślone scenariusze z horrorów klasy B albo nawet C próbuje w zawoalowany sposób przekazać, że okrutna, humanoidalna natura rzucona na krajalnicę nie zmieniła się przez tysiące lat ani o jotę i że wciąż jesteśmy tylko ludźmi...
Jakkolwiek ten album zawiera doskonale skrojone kawałki, świetne riffy, dobre pomysły, dzikie solówy i nawet powiedziałbym swego rodzaju melodyjność refrenów. Muzycznie wszystko w jednej tonacji i podobnym stylu. Wokal z odpowiedniej parafii growluje i bez żenady można go uznać za mistrza wokalizy grindowej.
Bo ten ich troszkę old schoolowy styl death / grind metalu przywołujący na myśl najlepsze płyty z początku lat dziewięćdziesiątych to w pewnym sensie rozpoznawalność tej kapeli. Słychać wpływy takich tuzów jak Napalm Death, Suffocation, Deicide czy Defecation. Ja też słyszę to tempo i inspiracje brytolskimi hard core stenchowymi grupami z końca lat osiemdziesiątych. Extreme Noise Terror wyziera zza tych metalowych wyziewów bardzo mocno. Jednakże na tej płycie C.C. dali naprawdę popis. Niby nie ma tu niczego nowego, ale jest to tak dobrze skrojone, że tylko słuchać i słuchać. Ta godzina lekcyjna na winylu przelatuje bardzo szybko i słychać, że włożona ciężka praca w pandemii zaprocentowała. Kto lubił ten lubić będzie.
Tak na marginesie jeszcze dwie informacje: ich basista Alex Webster twierdzi nawet, że jest …borderline straight edge. W ustach kogoś kto gra w takim zespole brzmi to zaskakująco, ale pewnie po latach trudnego życia w trasie i przeróżnych okazji do bycia w stanie permanentnej hipnozy to już nawet konieczność niż wolny wybór, więc chyba lepiej późno niż wcale.
Drugą ciekawostką może być fakt, że wielkim fanem grupy był (być może wciąż jest) popularny hollywoodzki aktor Jim Carrey. W filmie „Ace Ventura” wchodzi on do klubu muzycznego podczas koncertu Cannibal Corpse. Wykonują tam oni utwór "Hammer Smashed Face” z albumu „Tomb of the Mutilated” wydanego w 1992 roku.
Najnowsza płyta Cannibal Corpse- już wiem, że u mnie w ścisłej czołówce płyt roku 2021. Mój placek- co oczywiste- na krwistym czerwonym:)
Słuchamy w Jamie!