recenzja #138

dodano: 13 lipca 2021

RECENZJA #138

Julien Baker- Lp „Little oblivions” (Matador Records) 2021

By Adam Szulc Barber lipiec 2021

 

Zacznę może od tego, że swym rzemieślniczym nosem zwracam uwagę na nazwiska takie jak Smith, Barber czy Baker. Zawsze przyłożę ucho jak słyszę, że ktoś tak się nazywa, bo może być to przypadek, a może jest to rodzina z małego, rodzinnego interesu, w którym jeden z członków przy okazji gra i śpiewa? 

To nie wszystko co mnie przekonało. To pochodzące z Tennessee dziewczę mocno wsiąkło w lokalną alternatywną scenę i miało romans również z subkulturą straight edge. Do dziś zresztą określa siebie jako trzeźwą. Ta urodzona w 1995 roku wokalistka od dziecka grała i śpiewała, a będąc osobą nastoletnią zaczynała coraz bardziej poważnie pobrzękiwać i podśpiewywać w zespołach. Koniec końców grała w kilku grupach, ma na koncie kilkanaście płyt- w tym trzy albumy- i supportowała wielkie gwiazdy w różnych miejscach w USA.

Nowy album młodej artystki Julien Baker jest lekką zmianą stylu w porównaniu do jej wcześniejszych dokonań. Już nie tylko cicha gitara i nastrojowy śpiew, ale pojawił się tu też cały akompaniujący zespół z tradycyjnym rockowym instrumentarium. I brzmi to fajnie.

Płytę otwierają organy Hammonda (przynajmniej tak mi się wydaje:) ) i po krótkim wstępie wokalistki zaczyna się utwór „Hardline”. Myślę, że te straightedgeowe naleciałości mają tu coś do powiedzenia. Zespół, który przygrywa pani Julien nie jest nachalny i nie przytłacza jej dość delikatnego głosu. Muzyka to lekko kontrastujący czyli działający na zasadzie odbitych harmonii indie rock z dużą dawką alternatywy i folku. Wszystko jednak pływa w starym, dobrym emo, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Mając na myśli to określenie nie chodzi mi o Tokyo Hotel czy takie inne wymalowane buźki z grzywką na jedno oko tylko gitarowe, smutne i osobiste emo lat dziewięćdziesiątych dobiegające z piwnic i garaży amerykańskich przedmieść. W tamtym czasie ukuto na rzecz takich grup określenie college rock i to znakomicie klasyfikuje muzykę na płycie „Little oblivions”. Jednak fakt pochodzenia z południowego stanu wywarł wpływ na to co słychać na najnowszym placku. Folk, o którym już wspomniałem jest absolutnie wybijającym się, ale nie zakłócającym elementem całej rozgrywki. Jest miło, ale poważnie. Jest melodyjnie, ale nie na wesoło. 

Julien Baker stara się poruszać problemy społeczne w swoich piosenkach. Pisze o uzależnieniach i depresjach młodych ludzi, o ich uczuciach, pokusach i niełatwej codzienności. Teksty są bardzo dojrzałe i napisane w czytelny i prosty sposób, ale z poetyckim duchem. Julien Baker w swoich utworach opowiada historie, maluje obrazy swym śpiewem i po prostu wzrusza. Jej głos nie wydaje się być silny jak skała, nawet powiedziałbym, że jest delikatny. Mimo tego stanowczość z jaką wyśpiewuje kolejne wersy przekonuje mnie do autentyczności przekazu. Nie wzięła się znikąd. Siedzi w muzyce. Siedzi w scenie. Zna temat i idzie swoją drogą. Nie robi jeszcze przebojowych piosenek dla wszystkich, ale myślę, że to się zdarzy niebawem- może już na kolejnym albumie? Wróżę tej pani w przyszłości dużą karierę.

Ja lubię całą płytę, ale szczególne wrażenie wywiera na mnie ostatni kawałek o tytule „Ziptie”. Koi, uspokaja, usypia, ale w warstwie tekstowej jest bardzo spersonalizowany i przepełniony strachem do tego co jest i co jeszcze się wydarzy…

Te dwanaście utworów można słuchać wyrywkowo, jak ktoś lubi skakać po winylu albo usiąść i wgryzać się powoli w każdy beat i pojedynczą nutę…

My słuchamy w Jamie!

 

Julien Baker x Matador Records x 6131 Records x Straight Edge Worldwide

wróć do listy wpisów