recenzja #173
RECENZJA #173
Be All End All- 12” „ Pact music” (Triple B Records) 2021
Zulu- 12” „My people …hold on / Our day will come” (Flatspot Records) 2021
By Adam Szulc Barber marzec 2022
Obie grupy są do siebie dość podobne. Charakteryzuje je szybkość i długość. A raczej krótkość.
Zaczynam od BE ALL END ALL.
Pełnowymiarowy album, na którym znajduje się dziewięć utworów w dziesięć minut? Tak- można to jak najbardziej zrobić! Be All End All z Florydy to już w pewnym sensie wyjadacze- może nie starzy, ale zawsze członkowie kapel grających już tu i ówdzie. Ustaliłem, że w tym zespole, o którym już nie można mówić jak o projekcie, bo to nie ich pierwsze wydawnictwo znajdują się osoby grające na co dzień w przynajmniej dwóch, lokalnych kapelach. Są to znany w straightedgeowych kręgach Ecostrike i trashcorowy Seed Of Pain. To zaowocowało szybkim i ciężkim power violence czyli najostrzejszym z hardcorowych podgatunków. Z racji tego, że w latach osiemdziesiątych zasłuchiwałem się w tym co najszybsze i najokrutniejsze, to z ciekawością sięgnąłem po ten krążek. I nie zawiodłem się. Jeszcze tylko tak na marginesie dodam, że takie efemerydy mają to do siebie, że czasami przeradzają się w dłuższe trwanie i pełnoprawne kapele. Tutaj słowo dłuższe niekoniecznie dobrze przystaje do tematu, bo w końcu najdłuższy kawałek trwa niecałe dwie minuty i jest to zdecydowanie coś wyjątkowo na tej dwunastce.
To lecimy.
Od pierwszego numeru jatka. W starym spazzowo- stikky’owym klimacie. Nie ma przebacz. Nie ma zmiłuj i nie bierzemy jeńców. Wszystko jest z odpowiedniej parafii: sprzęgi, basior, jazgot gitary i tempo beczek. Jest hardcorowo i bez grindowo- deathowych blastów. Wyrzygana frustracja z dominantą agresji, ale z jakimś takim sympatycznym kopytem. Stara szkoła szybkiego grania z niskim woxem trochę przypomina mi o angielskim Voorhees sprzed wielu lat albo nawet o naszym, rodzimym Pignation.
Energia, dynamika i szybkość są w tych utworach przeważające, ale nie brakuje też klimatycznych zwolnień jak na przykład w ostatnim utworze „The Method” z pierwszej strony. Fajnie zamyka pierwszy rozdział, ale tylko po to by po przełożeniu winyla na stronę B dostać kolejne cztery ciosy, które zajmą nam… cztery i pół minuty! Jest to tu tak wszystko poukładane, że chłopcy znajdują czas na przyczajki, króciutkie intra, solówki, zwariowane riffy i mikro wstępy. Ja słucham tego z niekończącym się bananem na twarzy. Niesamowita płyta, tylko co chwilę trzeba przerzucać naleśnika na drugą stronę:)
Ciekawa nazwa florydzkich szybkich i wściekłych jest idiomem oznaczającym po prostu wszystko. Wszystko w tym przypadku oznacza dziesięć minut.
Mój placek w srebrze.
Drugi to ZULU.
Krótko i na temat!
To kapela z Los Angeles czyli totalnego tygla kulturowego. Nie szczypią się w tańcu. Niniejsza płyta to kompilacja dwóch epek wydanych w 2019 i 2020 roku, a wszystko razem na jednym dwunastocalowym placku niedawno wydało znane i cenione Flatspot Records z drugiej strony Ameryki. Płyta jest jednostronna, ponieważ Zulu też uprawia power violence, a tenże gatunek jest treściwy. Znaczy to ni mniej ni więcej, że jest ekstremalnie, szybko, głośno i krótko. Utworów jest dziesięć, ale niech nie zmyli to słuchacza oczekującego długich rozważań metafizycznych. Zulu to nie Pink Floyd, że w dziesięć utworów dojedziecie do Warszawy i z powrotem. W ich przypadku zdążycie wejść do auta, przekręcić kluczyk i dojechać do pierwszej bramki na autobanie. Ale lubię takie rytmy. Jest rewolucyjnie i mocno. Przekaz i muzyka silnie korelują, a jak już wspomniałem L.A. to tygiel, w którym dużo się dzieje, stąd inspiracji na granie społecznych rytmów jest pod dostatkiem. Zaczyna się od przegadanego wstępu- manifestu, bo jak wiemy zespoły tego typu muszą najpierw wyłożyć kawę na ławę, żeby było wiadomo kto, z czym, za co i po co.
A potem się zaczyna. Mniej więcej konstrukcja każdego utworu jest podobna: metalowo- crossoverowa przyczajka, a potem piekielna grzałka. Dobrze się tego słucha. Utwór „Do Tha Right Thing (And Stop Frontin')” jest inny od pozostałych. To piąty kawałek, który ma w sobie silne wpływy z nowojorskich klubów. Jest tu zauważalna wyraźna inspiracja starym Agnostic Front. W tym wszystkim irytująca jest duża ilość wstawek z manifestacji, dialogów z filmów i ideologicznych przesłań w formie spiczy. Na tak krótką płytę z bardzo energetycznymi, ale jednak krótkimi utworami te intra i outra wybijają z rytmu. Jest ich po prostu za dużo.
Z recenzenckiego obowiązku dodam, że grupa została założona przez wokalistę straightedgeowej formacji Dare z Kalifornii, a tenże band jest teraz niezwykle popularny w hardcorowych kręgach.
Obu płyteksów słuchamy w Jamie!
Seed of Pain x Triple B Records x ZuLu x Flatspot Records x DARE