recenzja #175
RECENZJA #175
Conquest For Death- Lp „A maelstrom of resentment and remorse” (Refuse Records) 2020
By Adam Szulc marzec 2022
Dobry wygląd kapeli to połowa sukcesu! Dobry pomysł również!
To po kolei: Conquest For Death to fryzurowa różnorodność- brodacze, włochacze, kudłacze i łysole. Ich wygląd na scenie przypomina mi o najlepszych latach hardcorowej sceny. A jeśli chodzi o pomysł, to jest to kapela złożona z członków mieszkających na co dzień na trzech różnych kontynentach. Ameryka Północna, Australia i Japonia. Można? Jak najbardziej. Czasem słyszę jak ludzie nie mogą się umówić na próbę, bo mieszkają w dwóch różnych miastach Polski. Nie ma co na siłę szukać powodów, żeby się NIE spotkać, tylko znaleźć sposoby, żeby było na TAK. Tu mamy przykład na to, że jak się chce to można góry przenosić i kapelę na całym świecie zakładać. Ten międzynarodowy kolektyw założył sobie za główną ideę burzenie murów i stawianie mostów między ludźmi. Szlachetny ten koncept znalazł swoje odbicie w tekstach tej hardcorowej bandy. Wszystko ma tu łączyć, a nie dzielić.
Ale dobry wygląd, ciekawy pomysł i świetne teksty same nie zagrają. A muzyka jest na tym albumie jak najbardziej zacna. Fast core w najlepszym tego słowa znaczeniu. Amerykańscy członkowie dali mu świetną produkcję, Japończycy dołożyli szaloną dzikość, a Australia dobiła abnegacyjnym, wyspiarskim i civildissidentowatym klimatem (jeśli ktoś wie o czym mówię). Siła, spirit i szybkość przewijają się wzajemnie w tym surowym sosie, który od pierwszej chwili jest gotowany w hardcorowym kotle z lat osiemdziesiątych. Jeżeli ktoś lubi Ripcord z ery płyty „Poetic Justice” to ten duch, ten wokal, ten sfuzowany basior i to tempo są przeniesione na płycie Conquest For Death prawie 1:1 w nowoczesnej, dynamicznej wersji. What Happens Next? to też duża impresja chłopaków. Może dlatego, że częściowo składy się pokrywają. I oczywiście główną inspirację widzę w starych nagraniach bostońskiego Siege, a nawet w protoplastach straightedgeowego ruchu z miasta na B. czyli almighty SSD.
Słucham na okrągło z dwoma wyjątkami. Irytuje mnie utwór „Many nations, one underground” zrobiony byle jak i na odczepkę. Nie mówię, że nie odpowiada mi forma punkrockowej, ulicznej ballady. To bym przesadził, bo lubię, ale jest tutaj to tak nieporadnie zrobione, że słuchać się nie da. Na szczęście ten horror trwa tylko kilkadziesiąt sekund. „Revenge of the forgotten” ma ciekawe założenie, ale fajny utwór nagrany jakby w piwnicy u kolegi jest przegadany dziwnym miksem wokali z różnych stron świata.
Ale poza tymi dwoma małymi babolkami dostajemy krótkie, zwarte utwory skrojone przez dobrych, doświadczonych krawców w najlepszej manierze. Szczególnie podchodzą mi te najszybsze kawałki i widać, że w tym sznycie zespół dobrze się czuje i korzysta ze swojej muzycznej wiedzy i rutyny pełnymi garściami. Tak słowo „rutyna” nie zawsze brzmi pozytywnie, ale tutaj określa rzemieślniczą pracę, którą bardzo doceniam. Zamieszczone we wkładce fotki z gigów pokazują prawdziwe serce do walki tego międzynarodowego zespołu i aż żałuję, że nie widziałem ich na żywo- może jeszcze kiedyś?
Płyta wydana bardzo starannie w gatefoldzie, a moja wersja na niebieskim placku.
Conquest Fort Death jestem na tak!
Słuchamy w Jamie!
Refuse Records x Warsaw Pact Records x Pasażer zine and records x Conquest For Death