recenzja #183
RECENZJA #183
Nineironspitfire- 12” „Seventh soul sacrificed” (Indecision Records) 1995-1996 / 2021
By Adam Szulc Barber maj 2022
Kiedy w 1996 roku kupiłem swój pierwszy samochód, to pierwszym wyjazdem po kilku dniach jego posiadania był oczywiście Berlin. Prowadziłem już od kilku lat dystrybucję płyt i kaset z muzyką hard core / punk i okolice, więc głównym punktem ataku był Fun Records, który kilka lat później połączył się z Coretexem. Stamtąd przywiozłem wtedy singla nowej grupy ze Seattle powstałej na gruzach nieodżałowanego Undertow. Zespół nazywał się Nineironspitfire. To nowe brzmienie jakie zaserwowali i nowy pomysł na granie, a pamiętajmy, że w tamtym czasie Seattle kojarzył się tylko ze smutasami z włosami na oczach i zafiksowanymi ćpunami, to było coś najświeższego co wtedy w swoim życiu usłyszałem. W muzyce zawsze poszukuję czegoś co mnie zachwyci i za serce chwyci. Od płyt i nagrań oczekuję zaskoczenia i świeżości. Tutaj dostałem komplet. Krótki, zaledwie sześcioutworowy singielek zmiótł mnie z powierzchni ziemi. Ta wylewająca się nastoletnia złość, młodzieńcza wściekłość, bunt naznaczonego pokolenia w mieście nirwanowo- soungardenowym i atak z pozycji zupełnie mi wcześniej nieznanych to było TO! Zachwycił mnie każdy riff, każde uderzenie perkusji, zdarty do krwi wokal i szczerość do milionowego sześcianu. Od pierwszych dwóch połączonych utworów „Far too familiar” / „Execution” dostajemy coś, czego nikt wcześniej nie zrobił. New School Hard Core w nowej odsłonie z garażowym powiewem, dziwacznym neurosisowatym klimatem i kompletnie chorobowym, dziwnym tempem. Koniec tego komba i dostajemy mocno po głowie ostatnim wykrzyczanym tekstem: „…forever bleeding yet I will never be dead”. Ale siła!
Porównywanie nie ma sensu, bo Nineironspitfire stworzyli jak na tamte czasy zupełnie nową formułę. Byli nowatorscy w każdym elemencie, ale jednak ich miejsce było mocno osadzone w niezależnej, hardcorowej scenie. Bo oczywiste impresje pochodzą właśnie stamtąd. Słychać wpływy wcześniejszego bandu chłopaków czyli Undertow, słychać zagrywki Snapcase i sporo w tym pierwszych nagrań Earth Crisis z ery „All out war”. Prosto, ale dziwnie. Pokręcone, ale przystępne. Nowe, ale z korzeniami.
Teksty poetyckie, trudne i ponure. Jak na przemysłowe miasto przystało. Miejskie cierpienie, osobiste rozterki, trudna rzeczywistość i brak nadziei na lepszą przyszłość. Dopóki nie pojechałem pierwszy raz do Stanów nie potrafiłem zrozumieć, że mieszkającym tam ludziom może się ten kraj nie podobać. Przecież to Ameryka! Jednak problemy cywilizacyjne skupiają się tam jak w soczewce, a w metropoliach generują do stanów totalnie patologicznych. O tym śpiewają koledzy z Nineironspitfire.
Utwór po utworze znikają z talerza gramofonu i konstatuję coraz bardziej i pewniej, że byli genialni.
Pierwszą stronę zamyka ostatni utwór z singla. Połamany, dziki, chory, nieprzewidywalny, miejski, dziwny. „Lead poisoning” to rzeczywiste zatrucie ołowiem zurbanizowanego, wielkiego miasta w hałasie codziennego zamieszania…ufff…jest mocno…
Zawsze lubiłem robić rankingi i pamiętam, że wtedy w 1996 roku ten singiel to był dla mnie numero uno. Po przesłuchaniu tej reedycji już na normalnym dwunastocalowym nośniku potwierdzam- to genialne nagrania. Erste klasse.
Strona druga to niepublikowane kawałki z demo z 1995 roku. Są troszkę lżejsze i słabiej wyprodukowane. Może nawet brzmią trochę bardziej garażowo i nie mają aż takiej petardy w sobie jak singiel. Końcówkę zamyka „End of everything”, który pochodzi ze składanki „Brewing” legendarnej już wytwórni Excursion Records z tamtych czasów i z tego samego miasta.
Wielkie podziękowania dla Dave’a Mandela z Indecision Records za przypomnienie i wznowienie genialnej płytki z dołożeniem bonusów.
Mój placek w kolorze brązowym (no może takim lekko sraczkowatym).
Słuchamy w Jamie!