recenzja #185
RECENZJA #185
Misfits- Lp „Evilive” (Caroline Records) 1981 / 1987
Hüsker Dü- Lp „Land Speed Record” (SST Records) 1981 / 1987
By Adam Szulc Barber maj 2022
To chyba nie jest przypadek, że moje dwie ulubione płyty koncertowe ever nagrano w tym samym roku, a obie winylowe wersje, które posiadam wydano sześć lat później?
Albumy typu „live” lubię. Mają to czego brakuje studyjnym, oszlifowanym diamentom. I chyba właśnie to, że są diamentami nieobrobionymi jest ich największym atutem.
Myślę też, że to jest tak, że ci ludzie, którzy zafascynowali się muzyką rockową / punkową przed czterdziestu laty i dalej, wciąż są w stanie bez większego problemu przełknąć gorsze, według audiofilskich purystów wersje znanych utworów. Dlaczego tak się dzieje? Wtedy nagrywanie muzyki bezpośrednio z koncertu na magnetofon było jednym z niewielu źródeł zdobywania nagrań. Bo nie było skąd ich brać. Było takie słynne zdjęcie z jednego z jarocińskich festiwali pokazujące jak dziesiątki, jak nie więcej maniaków muzyki stoi ze swoimi urządzeniami do rejestracji i bezpośrednio w trakcie koncertu nagrywa każdą nutę. Jeśli mówimy o jakości nagrywki, którą wspomniałem ciut wyżej, to po przegraniu kilkadziesiąt razy z „Kaprala” na „Grundiga” czy z „Finezji” na „Kasprzaka” ogólny szum i bełkot był rozpoznawalny tylko przez fanów. Dodając do tego zestawu jeszcze kasety „Wiskord” i „Stilon” rodzimych producentów, które dodawały efekty w postaci wkręcanej taśmy, to wiemy jak było…
Dlatego zawsze jak w oficjalnej dyskografii zespołu trafię na ich wersję „live” albo jakiś lewy bootleg to z przyjemnością słucham. Lubię najbardziej tę szczerość, surowość i dynamikę, które czasem gdzieś tam gubią się w studyjnych kawałkach. Nasłuchałem się albumów z tego typu muzyką: Napalm Death, Youth Of Today, Motörhead, Nena, Scorpions, Agnostic Front, Integrity, Dezerter, Chuck Ragan, Bad Brains, Strife, Snapcase, Nausea …i mnóstwo innych. Nie ma to jak dobry koncert zarejestrowany na winylu, a jeśli do tego było się na tym koncercie z płyty, to już w ogóle WOW!
Jeśli chodzi o dwie płyty w tytule recenzji to charakteryzuje je to, że lecą bez trzymanki, że jest tam totalny wigor, a muzyczne pogo pędzi przez obie strony placka i nie zatrzymuje się ani na sekundę. Obie grają praktycznie bez przerwy, więc słucha się tego przepysznie. Słowo jazgot idealnie odzwierciedla to co się tam dzieje.
Do dzieła!
Misfits to znana kapela kilku odklejonych świrów z New Jersey. To też twórcy terminu „horror punk”, ale zarazem nieziemskiego „devil locka”. Założyciel i frontman Glenn Danzig gra na „Evilive” główne skrzypce. Ale całości dopełnia jazgot punkrockowego składu, z może i nie do końca nastrojonymi gitarami, ale kto by dbał o takie szczegóły? Tutaj tylko jeden utwór trwa trzy minuty, reszta zjeżdża grubo poniżej i usłyszymy tu same duże hity grupy: „20 eyes”, „London dungeon”, „Devils whorehouse” czy „Nike a go go”. Wszystko po to, żeby zakończyć moim ulubionym przebojem „We are 138”, który wspiera wokalnie nie kto inny jak Henry Rollins!! Uuuufffff, ale tam się musiało dziać!
Hüsker Dü „Land Speed Record” to też płyta totalna. Punki z Minneapolis pokazały tu absolut koncertowego grania. Przerwa jest tam tylko jedna, po to, żeby przerzucić placek na drugą stronę. Jest dziko, gęsto, gorąco i punkowo. Bezkompromisowość i furia z wykrzyczanym przesłaniem nie do końca może zgadza się z późniejszymi, wygładzonymi płytami zespołu. Tu jest jednak cukierek. Uuuufffff, ale tam się musiało dziać!
Bo żywa muzyka nie da się zastąpić plastikowym studiem, a nagrania z koncertu zawsze były największym sprawdzianem dla każdego zespołu. Zamiast lajków na fejsie dostawałeś, albo i nie, bezpośrednie lajki od widowni.
Warto czasem odkurzyć takie starocie.
Słuchamy w Jamie!