recenzja #191

dodano: 29 czerwca 2022

RECENZJA #191

Devil In Me- Lp „On the grind” (Dead Serious Records) 2022

By Adam Szulc barber czerwiec 2022

 

Devil In Me z Lizbony to zespół istniejący już prawie dwadzieścia lat na scenie. Od początku wyrąbują sobie swój przerębel, który zbiera wszystkie najlepsze dźwiękowe szumowiny z nowojorskiej sceny hardcore i kalifornijskiego metalu. Tym razem, raptem kilka tygodni temu pojawiła się ich nowa, dodać należy długo oczekiwana po pewnej przerwie płyta. „On the grind”, bo o niej mowa od początku zbiera entuzjastyczne recenzje w mediach zajmujących się tego rodzaju muzyką. Postanowiłem więc jej się przyjrzeć.

 

Ich nowy album to najlepsze crossoverowe motywy zbudowane na wzorcach z końcówki lat osiemdziesiątych. To tamta pierwsza fala mieszaniny metalu, punk rocka i hard core’a przyczyniła się do inspiracji zespołu Devil In Me. Nowa płyta „On the grind” to kwintesencja nowoczesnego hardcorowo- metalowego grania z ciągłym przypominaniem o korzeniach nurtu. W mocnych, zwartych kawałkach usłyszymy wpływy najlepszych kapel z tamtych lat. Bo nie trzeba być filozofem, żeby wyłapać natchnienie portugalskich muzyków do riffów jakby żywcem przeniesionych z płyt Slayer, Agnostic Front, Nuclear Assault, Exodus czy Cro-Mags. Są też tutaj współcześniejsze inspiracje i do nich na pewno należą takie grupy jak Hatebreeed czy Terror, z których Devil In Me czerpią pełnymi- dodam bardzo pełnymi garściami. W ogóle widać duży nacisk zespołu na produkcyjno- aranżacyjną „amerykańskość”. Nie, żeby to było złe. Cała płyta jest bardzo dobra i broni się mocnymi punktami, do których niewątpliwie należą wzorcowe brzmienie, wysoka dynamika, wszędobylska agresja i wywrzeszczana frustracja. Generalnie to właśnie emocje są mocną stroną tych nagrań, ale mimo tego jest to troszkę wtórne, bo wszystko jakbyśmy już gdzieś kiedyś słyszeli na albumach kapel zza oceanu. Jest mocno. Jest w tempie. Prawidłowo zagrane i nagrane. Jest dobry wox i groźna, równiutka sekcja. Gitary rżną walca bez ustanku, a pojawiające się tu i ówdzie solówki dodają pieprzu całej potrawie. Jednak mimo tego wszystkiego i całego nacisku na USA jakoś bliżej im do niemieckiego Ryker’s niż do Power Trip.

 

Płyta zaczyna się od nieziemskiego utworu „Will”. Takie tytuły dawałbym na końcu jako rodzaj ostatniej woli czy testamentu, ale mimo tego ten początek jest bardzo obiecujący. Średnie tempo dobrze nagranej perkusji wyrzyna mózg, świetne brzmienie gitar daje info z kim mamy do czynienia, a doskonały wokal z chórkami trzymają wysoki poziom crossoverowej łupanki. Końcówka kawałka też jest bardzo fajna w klimatach starych straightedgeowych bandów z Nowego Jorku. Zatem zaczęło się przyzwoicie i lecimy dalej, ale potem już jest więcej amerykańskiej kserokopiarki, choć utwór „D.L.T.” z gościnnym udziałem wokalizy Scota Vogela z Terror jest naprawdę dobry. Podobają mi się ich industrialne wstawki, takie jak „Stomp” czy „Aftermath”.  Doskonały jest kawałek „War” w stylu starego Strain. Uwielbiam „Unchained” z potężną sekcją i idealnym brzmieniem, który to utwór jest totalnym Terror Tributem. To samo „Never give in”- dobrze skrojony numer na miarę starej crosooverowej szkoły, choć wciąż z „Terrorowym” flow, więc zasadniczo nie ma krzywdy i płyty się dobrze słucha. Gdzieś tam tylko w tle pozostaje jakiś lekki niedosyt, że brakuje trochę europejskiego dotyku, ale może jestem po prostu bardziej i niepotrzebnie przewrażliwiony.

Słuchamy w Jamie!

 

Devil in Me x Agnostic Front x Dead Serious Records

wróć do listy wpisów