recenzja #202

dodano: 07 września 2022

RECENZJA #202

Tasiemka- Lp „Wanna po dziadku” (Pasażer Records) 2022

By Adam Szulc Barber wrzesień 2022

 

Warszawska Tasiemka. W pierwszym odruchu nazwa zespołu może kojarzyć się z przemysłem pasmanteryjnym. Jednak nic bardziej mylnego! Ten niewinnie brzmiący szyld ma mocny, stołeczny rodowód, a nawet knajacko- łobuzerski sznyt. Nie wzięła się tak znikąd, bo od znanego skądinąd Taty Tasiemki czyli gangstera przedwojennych dzielnic miasta. Zatem w pierwszej chwili nazwa może być bardzo myląca, ale jej geneza jest bardzo konkretna i zwłaszcza w Warszawie nie pozostawia wątpliwości skąd jej wyrastają nogi.

 

Zespół Tasiemka istnieje od kilku lat i powoli sukcesywnie, acz konsekwentnie buduje swój wizerunek. Po występach na kilku festiwalach i pojedynczych koncertach zaczynają być coraz bardziej rozpoznawalni, co we współczesnym zalewie muzyki nie jest takie oczywiste. Ale scena niezależna jest jak ta dobra matka mająca to do siebie, że przyjmuje wszystkie swoje dzieci i pozwala kreować im do woli.

 

Dziesięć kompozycji na płycie „Wanna po dziadku” to garść wyjątkowych utworów, które albo się zaakceptuje i pokocha albo przejdzie koło nich zupełnie obojętnie. Jest jednak również trzecie rozwiązanie i ja jestem tego przykładem. Najpierw utwory Tasiemki roztrzaskiwały się koło mnie jak o skałę i nie mogły do mnie trafić. Nie potrafiłem znaleźć do nich żadnego sensownego klucza. Jednak kilkakrotnie dałem im szansę piłując mój placek wte i wewte i znalazłem to czego szukałem. Moim kluczem są lata osiemdziesiąte! I o tym za kilka wersów, bo jeszcze chciałem dwa słowa o słowach.

 

Teksty grupy są bardzo ważne. Brzmią mocno lokalnie i opowiadają o różnych kontekstach miejskich. Możliwe, że są troszkę surrealistycznie i na pewno nie są łatwe w odbiorze, ale opowiadają o zdarzeniach z życia ich autora, dzięki czemu zyskują na atrakcyjności przekazu. Bo o to w tekstach chodzi, żeby zawrzeć w nich swoje przemyślenia, a to czy się to komuś spodoba czy nie albo czy je zrozumiał czy nic nie kaman, to zupełnie inna para kaloszy. Bo choćby taki tytuł „Dankolech”, który może sprawiać wrażenie jakby ktoś poplątał imiona pary prezydenckiej, a traktuje o chomiczych przygodach albo „Hybryda” rozprawiająca o hipsterskich rozrachunkach Edwarda z brodą albo „Spłoń” co do złudzenia przypomina historie warszawskiego ratusza o lokatorach nękanych przez czyścicieli kamienic albo…, podobają mi się ich teksty bo są takie warszawskie, wyrastające z tamtych podwórek, kamienic i problemów- jak pierwowzór nazwy- sam Tata Tasiemka…

 

Jednak jeśli chodzi o muzykę i tembr głosu wokalisty, to jest również bardzo wzorcowo. Post punk w wykonaniu Tasiemki jest bardzo przestrzenny, ale nie przydługi. Ich utwory są bardzo sprawnie zagrane i mimo nieoczywistych aranży nie zawierają niepotrzebnych dźwięków. Ich rockandrollowy beat („Walczę z kołdrą”, „W kałuży”, „Prawa Murpy’ego” czy „Spłoń”) świetnie płynie i ciągnie te kawałki do przodu. W ogóle całe tyły rozegrane są jak należy pod względem technicznym, co dodaje vibe’u i potwierdza znakomity warsztat muzyków. Na ich tle mocno ekspresyjny i wyróżniający się wokalista zagarnia całą przestrzeń frontową przypominając mi trochę o sile wyrazu wokalisty poznańskiego zespołu Krew z połowy lat osiemdziesiątych. No właśnie skojarzenia z tamtą dekadą cały czas mi się gdzieś obijają o uszy. Od kilku osób słyszałem już różne porównania Tasiemki do twórczości innych kapel. Jedni mówili, że nowa fala jak „Nowa Aleksandria”, inni, że bardziej zimno jak stare Variete, ale mimo dobrego osadzenia w dekadzie, według mnie ten album brzmi zupełnie inaczej, a nowofalowego mrozu w nim zdecydowanie nie ma.

 

Tasiemka to porządny post punk w polskim wydaniu, który brzmi jakby inspiracje czerpał z „Frankenchrist” Dead Kennedys albo z wczesnych dokonań P.I.L. Te dwa przykłady podprowadzają nas też trochę w okolice nieistniejącej już warszawskiej Trybuny Brudu. 

 

Trochę też słyszę w tym starej Natashy z miasta Kalisza, a trochę brytyjskich zespołów gatunku z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych jak The Psychedelic Furs (najbardziej gra to z ich pierwszą płytą). Lubię to granie, bo przypomina mi o tamtej muzyce, o niektórych zagrywkach starego Klausa Mitffocha i polskim punk rocku, który brzmiał może nierówno stylistycznie, ale zawsze bardzo szczerze. Mam też pewne skojarzenia z płytą grupy Heroina, którą wydałem ze ćwierć wieku temu. Są tu podobnie brzmiące gitary i swoista nieoczywistość w jakby nie patrzeć punkowej konwencji. Bo płyta „Wanna po dziadku” nie jest łatwym kawałkiem miedzi. Jednakże po kilkukrotnym odsłuchaniu,  uchyla rąbka swojego oblicza i można powyłapywać w niej nawet takie melodie, które gdzieś tam wpadają w ucho. Tak się dzieje między innymi dlatego, że członkowie zespołu nie wypadli sroce spod ogona i z niejednego komina wygartywali (lub wciąż to robią!). Dość powiedzieć, że mają staż w różnych i stylistycznie odmiennych grupach jak między innymi Załoga Kryzys, Deuter, Cymeon X, T.I.R. czy Skiermacht.

Zakończenie łączące zespół z naszym zakładem fryzjerskim: w utworze „Cygan” wokalista śpiewa o tym, że chciałby wykopać sobie jamę i w niej zostać. Myśmy już ją wykopali i też w niej chcemy zostać. 

Słuchamy w Jamie!

 

Tasiemka  x Kultura Gniewu x CYMEON X  x Pasażer zine and records  x  Przedwojenna Warszawa

wróć do listy wpisów