recenzja #204
RECENZJA #204
Fertile Hump- Lp „Kiss kiss or bang bang” (self released) 2018
By Adam Szulc Barber wrzesień 2022
Jesteśmy już po naszym pokazie w podstołecznym Nadarzynie, więc na chwilę wpadliśmy do centrum dużego miasta.
A będąc w Warszawie zawsze warto sprawdzić czego tu się słucha, a może bardziej co się tu gra. Otrzymałem niedawno w prezencie album Fertile Hump, który właśnie ze stolicy pochodzi. Jako, że nie znałem ich wcześniej, odpaliłem z zainteresowaniem i super zaskok!
Fertile Hump brzmi jakby się urwał z soundtracka z filmów Tarantino. To przedobrze rozegrany undergroundowy rock z wokalistką oraz na zmianę ze śpiewającym panem. Surowe rytmy z oszczędnym instrumentarium wprowadzają nas w niezwykłe uniwersum warszawskiego zespołu. Jest niespokojnie choć bezpiecznie, jest mocno choć w zasadzie akustycznie, jest nieoczywiste łojenie choć z wpadającymi w ucho melodiami. Sam nie wiem jak określić grany przez nich rodzaj muzyki. Czy szufladki w tym przypadku mają w ogóle jakiś sens? Czy to jest już garażowa americana? Czy może raczej indie rockowy blues? Nie ma to specjalnie większego znaczenia, bo słucha się tego wybornie. Zwłaszcza będąc dziś w Warszawie i oglądając po raz kolejny miasto z perspektywy turysty obserwuję miejsca, które mogły zainspirować Fertile Hump do stworzenia takiej muzyki.
Utwór tytułowy otwierający płytę jest genialnym hitem, który powoli sączy się przez moją trąbkę Eustachiusza do samego żołądka. „Kiss kiss or bang bang”, bo o nim mowa pływa mi po głowie cały czas odkąd tu dziś jestem. To samo z kolejnym „Goodnight, goodbye”, który fajnie uzupełnia pierwszy kawałek. Potem mamy mocniejsze uderzenie z wokalistą i ten lekki misz masz właśnie sprawia, że myślę o filmach wielkiego reżysera z Hollywood. Wydaje mi się, że właśnie na takie przypadki stworzono słowo soundtrack, które kojarzone jest ze swoistą rozmaitością. Pozornie jest tu wszystko odległe, a spina się gdzieś w jedną całość pod jednym tytułem na czarnym placku…- i tak jest właśnie tutaj.
Po kolei odsłuchamy utworu „Wise men” i pojawia się znowu country’owa gitarka z czarnym bluesowym zacięciem oraz świetny śpiew Magdy, która ma bardzo dobry angielski i tembr głosu jak te nowe wokalistki z południowo- zachodnich rubieży Stanów. Chodzi mi po głowie Beth Hart (choć ona już nie taka młoda), Courtney Marie Andrews z Arizony czy Frazey Ford (choć ta ostatnia jest w sumie z Kanady).
Drugą stronę płyty otwiera „Old soul” z lekko połamanym rytmem, ale wciąż w klimacie rocka z obrzeży kilku starych gatunków i z fajnym refrenem, który można sobie nucić chodząc tu po mieście.
Mimo dwunastu utworów płyta nie nuży. Jest tak dobrze, że można przekładać stronę za stroną i odpalać ponownie. Wszystko po to, żeby zakończyć utworem „Green eyed girl”, który jest spokojnym zamknięciem rozdziału i swoistym manifestem wokalistki.
Fajny album na jesienne poranki i chodzenie po mieście ze słuchawkami na uszach.
Dość niespodziewanie wpadło mi właśnie do głowy, że Fertile Hump to po Tasiemce drugi stołeczny zespół recenzowany na naszych łamach w tym miesiącu. Dodając do tego zeszłoroczną płytę roku w Jamie od The Freuders, mamy naprawdę ciekawą mieszankę różnych stylów uprawianych w tym mieście. Się chwali.
A to nie jest nasze ostatnie warszawskie słowo w tym roku- będą jeszcze przynajmniej dwa!
Mój placek w czerni i z podpisami członków zespołu.
Posłuchamy od poniedziałku w Jamie!
Fertile Hump x Tasiemka x The Freuders x PANDA Trzebnica Salon Inspiracji x Beauty Forum Polska x Dezerter x Antigama