recenzja #206
RECENZJA #206
Midnight Oil- DBL Lp „Resist” (Sony Music) 2022
By Adam Szulc Barber wrzesień 2022
Któż nie zna wielkiego hitu tej grupy z drugiej połowy lat osiemdziesiątych? Mowa oczywiście o „Beds are burning”, który zawładnął wtedy całym światem, ale mimo tego nie sprawił, że zainteresowanie grupą się jakoś ogromnie zwiększyło. Dla nas- Europejczyków- Midnight Oil to był zawsze zespół tego jednego przeboju, który swoją estetyką świetnie korelował z latami osiemdziesiątymi. Dla Australii skąd pochodzą, ich reunion to wielka sprawa i traktują ich tam jak skarb narodowy na równi z Bee Gees, AC/DC, Kylie Minogue czy Nickiem Cavem. Tam też „Resist” trafił na pierwsze miejsce albumów roku 2022, a bilety na koncerty wyprzedają się w kilka minut..
Bo właśnie ten ich nowy winyl „Resist” to świetna, energetyczna płyta z odniesieniami do starych hitów, ale mocno odświeżona. Ten lifting przenosi ich nagrania w XXI wiek w sposób perfekcyjny. Pierwsze numery są tak dynamiczne, że jest to aż zaskakujące, że stary, post- punkowy zespół potrafi wykrzesać z siebie jeszcze tyle iskier i przenieść takie pokłady poweru.
Wszystko zaczyna się pięciominutowym „Rising seas” i sam jego początek jest bardzo spokojnym wprowadzającym intro, ale zaraz po tym krótkim prologu wchodzą na wysokie obroty i zaczyna się Midnight Oil jaki znamy i lubimy. To samo kolejny kawałek „The barka- darling river”- mocne rockowe akordy z tym specyficznym australijskim akcentem i midnightoilowym beatem znanym właśnie z „Beds are burning” sprzed lat. W ogóle we wszystkich utworach czuć pazura i słychać ten pierwotny rockowy flow z dobrymi refrenami. Jest tempo, jest motoryka i podskórna siła.
Są też utwory spokojniejsze jak na przykład „We resist” czy „We are not afraid”, ale to przerywniki, które na chwilkę pozwalają usiąść i przestać tupać nóżką. „Last frontier” to ostatni utwór, który podobnie jak pierwszy kawałek zaczyna się pływającym uspokajającym wstępem, po to by wejść na normalne obroty zespołu z hymnowym refrenem. Cała płyta to fajnie zaaranżowane kawałki z płomieniem wokalizy Garreta, które dają naprawdę świetną płytę trochę przypominającą najlepsze nagrania R.E.M. spotyka U2 połączone nowoczesną produkcją. A to po prostu stary, dobry Midnight Oil. Chciałbym ich zobaczyć na żywo w małej sali jak CBGB i myślę, że wtedy udałoby się wydobyć ich całą energię.
Na placku słucha się tego bardzo dobrze…, gdyby nie pewien szczególik… „Resist” jest dwupłytowym albumem. Jest to oczywiście fajne, że placki są dwa, choć dla słuchania w domu wolałbym jeden winyl do przekładania, bo tu trzeba się naprzerzucać, żeby się nasłuchać. Ale taka jest teraz moda na te wydania lux, deluxe i super extra, więc wpisali się w konwencję. Jakkolwiek wychodzi dwanaście mocnych utworów i z tego mamy matematycznie prosto- po trzy na stronę.
Jedyny minus dla mnie, to zbyt oczywiste i łopatologiczne teksty o klimacie, podnoszącej się temperaturze mórz itd. Jak dla mnie panowie w tym wieku, mogliby postarać się bardziej, bo frazy typu: „temperature rising, climate denying” trącą infantylizmem i pasują bardziej do crust punkowej hordy dwudziestolatków niż do tych starszych, kulturalnych dżentelmenów z dalekiego kontynentu. Może jest to drobiazg, ale w tej kwestii Midnight Oil płyną z prądem telewizyjnych gadających głów, a rockowe zespoły powinny mieć (bo zawsze miały) coś więcej do powiedzenia niż politycy z tej czy innej opcji.
Bez względu na to, dla mnie jeden z albumów roku.
Słuchamy w Jamie!