recenzja #211
RECENZJA #211
Tilt- Lp „On the border line” (Warsaw Pact Records) 1980 / 2022
By Adam Szulc Barber październik 2022
Tilt był w latach osiemdziesiątych jednym z moich ulubionych polskich punkowych zespołów.
Ich koncert na poznańskim Golęcinie w czerwcu 1986 roku to był dla mnie szok i totalne objawienie. Zagrali na świeżym powietrzu w ramach jakiejś miejskiej (chyba?) imprezy, a grane przez nich kawałki z „Fali” czy przeboje jak „Runął już ostatni mur” + pogo pod sceną i nawiązane tam znajomości poukładały mi mój subkulturowy świat i pchnęły go na nowe wody. Tamten rok to mój początek szkoły zawodowej, więc atakowałem od września w trybie: „…a ja przed wakacjami byłem na koncercie Tiltu na Golęcinie, Ty nie?”.
To był zawsze bardzo ciekawy zespół. Tomasz Lipiński był przez pewien czas moim idolem z plakatów na ścianie, a jego projekty (oprócz Tiltu jeszcze Brygada Kryzys czy Fotoness) intrygowały mnie i dawały świeży powiew muzyczny. Jednakże mimo mojego długiego zainteresowania Tiltem nie wiedziałem o tym, że są jakieś nagrania z roku 1980. Mało tego- gdybym o tym wiedział, nie sądziłbym, że gdzieś w czeluściach kasetowych ktoś jeszcze je posiada. Warsaw Pact Records wydobyło ten materiał i wydało na placuchu.
Pięć utworów. Wszystkie są po angielsku, co członkowie zespołu jasno tłumaczą, że pisanie w tym języku było dla władzy be, więc dlatego to robili. Pierwszy kawałek z płyty to „Border line”. Jest to przyzwoity kawałek niezależnego rocka z charakterystycznym przerywanym riffem Lipy i wyskandowanymi frazami. Kolejny „Fallen fallen is Babylon”, brzmi jakby był pierwocinami polskiego punk rocka. Utwór w klimatach punk, reggae, ska z ciekawą sekcją, jednostajnym riffem gitarowym i mocno rozpoznawalnym głosem Lipińskiego. Słychać tu bardzo mocne wpływy londyńskich scen reggae i post punk.
Druga strona zaczyna się od „Photo is photo”. Ten kawałek najbardziej mi się podoba z całego placka. Jest pretiltem albo nawet prefotonessem porównując do przyszłych czasów obu tych kapel z Listy Przebojów Trójki, w których melodia ma równorzędne znaczenie z surowym rytmem. Charakterystyczne dla czasu jest specyficzne przyspieszenie w drugiej części utworu- wiele punkowych zespołów stosowało taki zabieg, chyba po to, żeby trochę urozmaicić jednostajne tempo. Ten numer jest jeszcze raz wrzucony na końcu płyty, ale w wersji akustycznej. Oprócz tego jako ciekawostkę dodam, że w prawie niezmienionej aranżacyjnie wersji „Photo is photo” ukazał się lata później na płycie Fotoness pod tytułem po prostu „Foto”. „Pink pictures” mocno zajeżdża brygadowym klimacikiem, ale ma ten punkowy pazur i jest chyba najbardziej nowoczesnym utworem na płycie. Bardzo dobrze się tego wszystkiego słucha, choć w zasadzie „On the border line” to nagrania dość prymitywne. Nie sposób jednak odmówić im dynamizmu, zaangażowania i szczerości. Bo nie można rozpatrywać ich li tylko jako muzyki jako takiej bez wnikliwej oceny sytuacji ówczesnej Polski. A jak było? Szaro, smutno, urzędniczo i oficjalnie. Rozklekotane perkusje, stukanie w walizki, pożyczone gitary, reperowane radia służące za wzmacniacze czy mniejsza ilość strun w gitarze, bo nie było na nie stać muzyków. Zatem kto chciał się wyrwać z tego kordonu kultury partyjnej musiał być wrogiem ludu i był, szukając miejsca po mysich dziurach, studenckich klubikach czy domach kultury. Dlatego takie kolorowe ptaki jak Tilt (i wielu innych) wyrąbywały przerębel w tej szarej plamie codzienności.
Poza zawartością muzyczną mamy tu jeszcze świetnie przygotowaną wkładkę z unikatowymi archiwaliami. Jest wiele flyerów, plakatów, informacji o koncertach, spisanych deklaracji i co najważniejsze nieznanych zdjęć. Kilka z nich jest tak dobrych, że mogłyby się w tamtym czasie znaleźć w „New Musical Express”. Tomasz Lipiński na niektórych przypomina Stinga, a anturaż koncertowy do złudzenia nasuwa na myśl nowojorskie CBGB. Bardzo dobrze, że udało się przypomnieć tamte czasy za pomocą słowa pisanego. Stare teksty, manifesty i oświadczenia dają nam wyobrażenie jak głupi był tamten system, ale przede wszystkim mówią nam o tym, że kropla drąży skałę i że jak człowiek chce, to jest w stanie obejść układ zakazowo- nakazowo- rozdzielczy i robić swoje. Niewątpliwie niełatwo było być wtedy poza systemem, ale tym chłopakom się udawało, bo nie oczekiwali wiele, a co potrzebowali, to sobie sami zrobili. Potrzeba matką wynalazku w tym przypadku znaczy naprawdę wszystko. Lipa w swoich wynurzeniach dużo pisał o tak zwanej scenie rockowej i roli prasy w tym zjawisku, które obie reglamentowane musiały zgadzać się na kompromisy z władzą, żeby móc jako tako trwać.
Świetne są te opisy współpracy zespołu Tilt z Henrykiem Gajewskim- w ogóle on jako nietuzinkowa postać w tamtych latach musiał sporo się nabiegać po urzędniczych schodach, żeby coś załatwić dla lokalnej kultury. Z wypiekami na uszach wyczytałem o festiwalach w Warszawie, Kołobrzegu, Toruniu czy Krakowie. To była dopiero partyzantka! Kto nie żył w tamtym okresie, ten nie zrozumie jaką aberracją był socjalizm w wykonaniu prelu.
Płyta dla fanów i kolekcjonerów. Kawał historii polskiej muzyki.
Mój placek w transparentnym różowym- słuchamy w Jamie!
p.s. bym zapomniał, do płyty dołączono plakat zespołu w formacie A2. Historia zatoczyła koło- znowu można Tomasza Lipińskiego wieszać na ścianie!