recenzja #215
RECENZJA #215
Terror- Lp „Pain into power” (Records) 2022
By Adam Szulc Barber listopad 2022
Nowy album zespołu, jak wskazuje zarówno ich nazwa jak i tytuł płyty, to nie jest kraina łagodności. 20 minut terrorowej jatki w ich, niepowtarzalnym i niepodrabialnym, acz niespecjalnie innowacyjnym stylu przenosi nas w czas trudu, znoju i bólu, z których to urodzić się powinna siła zdolna przenosić przysłowiowe góry.
Utwory są sprawne, dynamiczne i mocne. Krótkie wywrzeszczane frazy przez frontmana Scotta Vogela przypominają o prostocie hardcorowego przekazu, w którym przenośnie nie są nikomu do niczego potrzebne. Prosto, bezpośrednio i bez trzymanki. In Your Face! Korelacja tekstów z ostrą muzyką jest bezsprzeczna. Wszystko się tu zgadza tak jak powinno. Każdy kawałek wypływa prosto z serca zespołu i wprost do serca słuchacza wpływa. Nie ma lipy, nie ma ściemy i nie ma obcyndalania. Terror od lat udowadnia, że hardcore jest muzyką wywodzącą się bezpośrednio z nizin społecznych, z brudnych ulic, z zatęchłych podwórek, ze smutnych osiedli i z bezdusznych fabryk. Ten głos społecznego krzyku wydaje się być na teraz, na tu i chyba, przynajmniej przez dłuższy czas światowego kryzysu, na zawsze. Jest nam potrzebny.
Pierwszy, niespełna minutowy utwór to tytułowy „Pain into power”, który pokazuje nam niezmienną drogę zespołu. Jest zarazem kalką całej płyty. Zaangażowanie w hardcore, w scenę, w szczerą do krwi ostatniej muzykę i w społeczne teksty jest tu- mimo oszczędnych wersów- bardzo widoczne. Świetne studio dodaje siły i mnóstwa emocji, które wylewają się na słuchacza pełnymi kubłami. Ból, cierpienie, kłamstwa polityków- to wszystko dostajemy w skondensowanej, ale przez to mocniejszej ilości. Bo tu jest jak u Hitchcocka- zaczyna się mocnym akordem, a dalej to już trzęsienie ziemi i wybuchy wulkanów. Tak jest w istocie na albumie „Pain into power”.
„Unashamed”, „Boundless concept”, „Outside the lies”, „One thousand lies”- pędzą po kolei jak wystrzeliwane naboje z kałacha. Nie zdążymy się zorientować, a już jesteśmy na drugiej stronie, która dla odmiany wali do nas z szybkostrzelnego Uzi. „Can’t let it go”, „Can’t help but hate” (w którym wokalnie wspiera ich famous Corpsegrinder z Cannibal Corpse), „The hardest truth”, „On the verge of violence”- cały czas atak jest przepuszczany bardzo blisko, a przeciwnik (tu: słuchacz) trzymany na krótkiej smyczy bez możliwości odpowiedzi. Jedyną dopuszczalną reakcją mogą być ostry dive, gruby mosh, gęsty pit i tłuste pogo.
Cała płyta to jest właśnie Terror. Tu nie ma ckliwych sentymentów, przydługich wstępów, niepotrzebnych przyczajek i przedłużanych solówek. To jest wojna, która doprowadzi do totalnej anihilacji i z której nikt nie wyjdzie zwycięsko. My wiemy, że ONI są naszym wrogiem, a ONI konstatują, że my już posiedliśmy tę wiedzę. Nikt nie liczy na łaskę i przebaczenie. Taka jest nowa płyta zespołu Terror.
Bo na tym długograju śpiewają o świecie, który po dwóch latach pandemii próbuje się podnieść, ale głównodowodzący wciąż serwują nam to same danie od lat. Nie słyszymy tego wprost, ale inflacja, wojna, kłamstwa gadających głów czy problemy mieszkaniowe (czytaj bezdomność, która w LA, z którego pochodzi zespół, jest już gargantuicznie horrendalnym problemem) to dopiero przygrywka. W ostatnim utworze „Prepare for the worst” zespół każe nam przygotować się na najgorsze. Oby się mylili i oby te kasandryczne słowa były li tylko rodzajem hardcorowej maniery, a nie samospełniającą się przepowiednią.
Możliwe, że nie jest płyta, do której będę wracał non stop, możliwe, że zarówno muzycznie jak i tekstowo nie jest to nic specjalnie odkrywczego, ale na pewno jest to album uczciwy i szczery, który powstał na trudne czasy, w jakich przyszło nam żyć.
Słuchamy w Jamie!
Terror x REAPER RECORDS x CoreTex x Noise Magazine x Pasażer zine and records