recenzja #220
RECENZJA #220
Bitter Truth- Lp „Perfect world” (Patient Zero Records) 2021
By Adam Szulc Barber grudzień 2022
Kilka razy recenzowałem już materiały z wytwórni Patient Zero Records. Na pewno- jeśli dobrze pamiętam- były to płyty Burning Strong i Dead Blow Hammer- ale z wytwórniami to jest tak, że generują i grupują podobne do siebie klimaty i rzadko się trafiają strzały znikąd jak ślepą kulą w płot. Stoi zawsze za tym ktoś kto wybierając trafia w swój konkretny gust. I tym razem znowu trafił!
Żywe mięso i konkret. Żadnego certolenia, przyczajek i ceregieli. Bitter Truth to surowy hard core z odrobiną metalicznych gitar. Jeśli miałbym znaleźć jakieś wpływy znanych zespołów to na pewno siedzi tam Madball, na pewno są tam First Blood, No Warning i Merauder, ale to wszystko to za mało i na pewno nie jest to w stanie opisać werwy i dynamiki zespołu Bitter Truth na ich najnowszej płycie.
Zaczyna się zgrabnym „Intro”, które przechodzi w pierwszy utwór „Numb”. Siła, uderzenie, wściekłość i agresja. Zły świat znowu ma przechlapane, bo kolejny utwór nie daje żadnych kompromisów i nie pozwala na negocjacje w tytułowym perfekcyjnym świecie. W świecie, który okazał się nie być taki doskonały jak dotychczas myśleliśmy, więc trzeba go docisnąć, żeby on nie docisnął nas. Muzykom z Bitter Truth dociskanie wychodzi dobrze, ale powiedzmy sobie szczerze: jak się mieszka w Michigan, przez który centralnie przebiega Pas Rdzy, a ich miasto Grand Rapids leży idealnie pomiędzy Detroit a Chicago, to można być ciągle wściekłym. Bankrutująca stolica przemysłu, migracja ludzi i narastające problemy społeczno- obyczajowo- finansowe doprowadzają młodych ludzi do rozpaczy i ciągłych pytań: jaki zostawiliście nam świat? Takie pytania padają na płycie „Perfect world”.
Lubię ten album. Ma w sobie taką organiczną hardcorową frustrację sprzed czterdziestu lat. Ma w sobie wuchtę takiej pierwociny jeszcze z czasów Minor Threat i Black Flag, a tego czegoś nie da się zrobić w studio i tego właśnie brakuje wielu modnym produkcjom. Bo tu produkcja też jest dobra i stoi na przyzwoitym poziomie, ale nie przytłacza i wynika też ze świetnego warsztatu muzyków jak i stuprocentowej świadomości tego, że się wie co się chce zrobić. Oni wiedzą. Wiedzą jaki efekt chcą osiągnąć i to robią. Nie rozczarowują, choć są rozczarowani, choć rzeczywistość za oknami skwierczy i trzeszczy w posadach. Bo Bitter Truth to są ludzie, którzy nie godzą się na zastaną sytuację i choćby za pomocą wywrzeszczanej frustracji rozlewają swój gniew.
Te dziesięć utworów zlewa mi się trochę w całość, bo to jest album silnie koncepcyjny. O złości, o ignorancji i ludzkiej mizerii. Ale może też dlatego, że słucham tego w kółko przekładając tylko strony placka. Jeśli jednak miałbym wybrać jakieś utwory, które zasługują na moją szczególną uwagę, to oprócz dwóch wyżej wymienionych z początku płyty, to na pewno krótki i siarczysty „Between the lines” trochę oscylujący w starych, szybkościowych nagraniach takich tuzów z Nowego Jorku jak Straight Ahead czy wczesny Agnostic Front. Drugi to „Outside looking in”- smutny, powolny, breakdownowy, ponadczasowy, motoryczny i …piękny. Rozkręca się w połowie, ale po to, żeby znów wrócić do pierwotnego tempa. Ładne zamknięcie płyty.
Bitter Truth to gorzka prawda, a ta jest jak gorzka pigułka, może pomoże...
Słuchamy w Jamie!