recenzja #222

dodano: 17 grudnia 2022

RECENZJA #222

Zbombardowana laleczka- Lp „Jarocin’85” (Warsaw Pact Records) 1985 / 2022

By Adam Szulc Barber grudzień 2022

 

Przykryta kurzem czasu, ale nie zapomniana i nawet minimalnie zapamiętana z ledwie co fragmentarycznie nagranego kawałka w filmie „Fala”: Zbombardowana Laleczka z Poznania. W naszym mieście traktowana jest ze szczególna estymą jako jeden z prekursorów lokalnego punk rocka. Zespół jest owiany legendą i nimbem tajemniczości, bo niewielu, nawet tak zwanych „starych punków” miało okazję ich widzieć na żywo. Teraz, dzięki inicjatywie Warsaw Pact Records jest możliwość przeniesienia się do zamierzchłych czasów poznańskiej sceny, która wtedy jeszcze była w kompletnych powijakach, a i tak radziła sobie całkiem przyzwoicie.

 

Ten winyl ukazał się kilka dni temu. Kilka dni temu też miałem przyjemność spotkać się z Rafałem- perkusistą Z.L., który odwiedził mnie w Jamie. To ważne wydarzenie w życiu naszego barber shopu. Od lat przychodzi też do mnie Darek, stary załogant z czasów „Bollocksu”. On często opowiadał mi o Z.L. i całej tej ekipie. Wtedy kiedy oni kończyli przygodę z punk rockiem, ja dopiero rozpoczynałem swój czas. 

 

Załapałem się na samą końcówkę chodzenia na Stary Rynek, spijania herbat w „Eliksirze” (aktualnie klub Go Go) i wysiadywania pod BWA. To już był trochę inny moment poznańskich subkultur. Rok 1986- nikt nas pałami nie traktował za inne fryzury. Panowie i pani z Z.L. i całej tamtej załogi dostawali od milicjantów nie raz. Zaczynali w środku stanu wojennego, gdzie albo byłeś grzeczny i siedziałeś cicho albo byłeś z „Solidarności” i się stawiałeś. Typowe polskie rozdwojenie jaźni- albo jesteś z nami albo przeciwko nam. Ewentualności punkowych żadna ze stron nie brała pod uwagę. 

 

Grać taką muzykę w tamtym czasie w Poznaniu nie było łatwo. Braki sprzętowe nadrabiano animuszem, miejsca na próby wybłagiwano w domach kultury, a koncerty grano gdzie bądź. Dla nich liczyła się jedność, ekipa i nie poddawanie się szponom systemu. A tamten był absolutnie zły. Nie ma co słuchać bzdur, że za komuny było lepiej, albo co lepszych kwiatów, że we współczesnej Polsce jest tak jak wtedy. Nie było wcale lepiej, a teraz nie jest tak jak było wtedy. Koniec kropka, bo to nie o tym.

 

Po przesłuchaniu płyty wzięło mnie na spacer po Starym Rynku i przyległościach. Zapomniałem, że nie ma po czym spacerować, bo wszystko jest rozgrzebane, ale chociaż rzuciłem okiem na stare miejscówki, bo mam dziś taki luźny wieczór i zamiast biegania po sklepach pochodzę tu sobie…a fakt, że w tym tygodniu minęła 41. rocznica stanu wojennego dołożył mi trochę sentymentalizmu…

 

Przespacerowywane przeze mnie miejsca przewijają się we wkładce do płyty Zbombardowanej Laleczki. To jest aż nie do wiary, że minęło czterdzieści lat, a tak dużo się zmieniło. Możesz już mieć irokeza i kolorowe ciuchy i w zasadzie nikogo to nie obchodzi. Jednak młodzież teraz woli markowe stroje z łyżwą, żeby się nie wyróżniać i żeby wszyscy wyglądali tak samo…po co komu bunt…

 

Płyta z nagraniami zespołu z Jarocina z 1985 roku wydana jest bardzo starannie i konkretnie. Dla mnie najciekawsze są wspomnienia wokalistki Gertrudy i Anny Dolskiej (dziennikarki oraz fanki zespołu) zawarte w grubym booklecie. Obie panie celnie trafiają w punkt z przemyśleniami i refleksjami na temat tamtych czasów i natury człowieka. Do tego wszystkiego dołączony jest ogrom zdjęć, materiałów prasowych, plakat i fanzine. Ale jest też muzyka. 

 

Sześć utworów, po trzy na stronę pokazują bezkompromisowość przekazu i przypominają początki punkowej rebelii w naszym mieście. To proste protest songi utrzymane w konwencji Crass / Conflict z antywojennymi tekstami i absolutnym nowum w tamtym czasie- dwoma wokalistami damskim i męskim. Gertruda słusznie przypomina w wywiadzie, że wojna była wokół nas cały czas. Filmy w telewizji były o tematyce wojennej, dziadkowie na imieninach wspominali wojnę, w szkole ciągle mówiono o okupacji, w gazetach o zagrożeniu wybuchem atomowym, a na co dzień można było po prostu pójść do wojska i mieć złamane życie. Myślę, że to stąd w zespole było silne poczucie antymilitarnej retoryki. W mojej opinii muzyka broni się po latach, choć trochę już trąci mychą, ale nie mam im tego za złe. Rozumiem potrzebę wydania tych kawałków i rozumiem czasy, w jakich powstawały. Nie można słuchać tych utworów w oderwaniu od całego anturażu czasu i miejsca. To nieodłączne elementy jednej i tej samej układanki. Jakość nagrań nie poraża, ale to nie jest aż tak istotne. Przede wszystkim tu się liczyła szczerość i uczciwość wobec siebie samych i słuchacza. I to zadanie Zbombardowana Laleczka wykonała znakomicie. Oni nie grali modnych przebojów i nie śpiewali o kupnie malucha czy mieszkania na kredyt. Nie szli też drogą na skróty dopasowania do tego samego garnituru z peerelowskiej anilany. Szli pod prąd i układali życie po swojemu, a to nie podobało się władzy. To się też nie podobało społeczeństwu. Z tego wynikały problemy jak więzienie, wyrzucanie z pracy czy niemożność grania koncertów. Teraz to nie do wiary, ale tego doświadczyli członkowie zespołu…

 

Mimo wszystko w tych utworach jest perełka. „Dzieci umierają pierwsze” to wielki hit. To utwór, który płynie z pasją i siłą. Jest świetnie napisany, dobrze zaaranżowany i ma bardzo dobry flow. Powoli się rozpędza, wprowadza nas w nastrój i z każdą minuta dojrzewa. Gdyby go dziś nagrać jeszcze raz, mógłby być wielkim utworem. To był przez lata jedyny kawałek zespołu jaki znałem i do dziś robi ogromne wrażenie tekstem, śpiewem wokalistki, ponurym klimatem i po prostu dobrą punkową kompozycją.

 

Przez lata pytałem tu i ówdzie różnych ludzi o załogę Z.L. Informacje były różne, w większości mało optymistyczne…, że Berlin, że używki, że system dobił…, nie wnikam w szczegóły, bo z takim podkładem jak początki punk rocka w latach stanu wojennego czy służba wojskowa, to musiało odcisnąć na nich ogromne piętno.

 

Cieszę się, że ta płyta się ukazała. Jej wydanie należało się Gertrudzie i reszcie ekipy. Przetarliście szlak dla kolejnych pokoleń grających hardcore punk w naszym mieście. Chylę czoła dla Was.

 

Mój egzemplarz na fioletowym i w rozkładówce. „Syneczku, ty nie umieraj” będziemy śpiewać i słuchać w Jamie!

wróć do listy wpisów