recenzja #225

dodano: 01 stycznia 2023

RECENZJA #225

Bryan Adams- Lp „So happy it hurts” (BMG Records) 2022

By Adam Szulc barber styczeń 2023

 

Po wczorajszych wygibach sylwestrowych czas…balować dalej!

Bryan Adams nie tworzył nigdy mega tanecznych przebojów, ale rock i rockandroll- nie tylko w jego wydaniu zresztą- charakteryzują się jednostajną i mocną sekcją rytmiczną, która, szczególnie w karnawale dobrze idzie pod nóżkę. Taki jest w ogóle vibe utworów kanadyjskiego artysty, który mimo mocnego statusu supergwiazdy rocka wciąż tworzy swoje i niespecjalnie ogląda się na nowoczesne formy muzyczne. Jest już- mimo raptem sześćdziesięciu czterech wiosen na karku- troszkę dinozaurem rockowym i wydaje mi się, że mimo wspomnianej już ogromnej rozpoznawalności płynie trochę poza głównym nurtem muzyki popularnej. Może trochę przypomina starszego kolegę z New Jersey, niejakiego Bruce’a Springsteena?

 

Nowy album zaczyna się utworem tytułowym. Jest świetnym rockowym numerem w typowej dla Adamsa manierze. Jest tu dobre tempo, doskonała dynamika i wszystko w klimacie jaki można byłoby określić żywiołowym rockiem starego stylu z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Zaczyna się więc bardzo dobrze i cieszę się, że stare rockowe granie wraca do gry. Zaraz po jedynce dostajemy kolejny dobry utwór. To „Never gonna rain”, który podobnie jak poprzednik płynie starym korytem adamsowego grania. Jest troszkę spokojniejszy, ale to dobry Bryan Adams z nowocześniejszym flow. „You lift me up”- znowu dobrze, rytmicznie, lekko zdarty wokal kierownika, fajna melodyka i dobry refren. W tych trzech klimaty są oczywiste czyli największe przeboje „Heaven” i „Run to you” podskórnie tu słychać. Nowy album jest świetny. Jest lekkim pokłonem dla starszych fanów i jest w ogóle pokłonem dla starego rocka granego na bezdrożach i pustkowiach. Jest też płytą, która w karnawale dobrze się rozegra przypominając czasy jak na potańcówkach na scenie grały zespoły z perkusją i gitarą podłączoną do prądu, a nie smutny kolo w czapeczce i słuchawkach w uszach (nawet nie na uszach!) puszczający nieswoje kawałki.

 

Ogólnie jestem bardzo podkręcony tym, że są starzy zawodnicy, którzy bez względu na to jakie tornado nie przeleciałoby przez Kanadę, to oni i tak będą łupać swoje stare numery. Mam tu dwa lekkie zonki, które są dobrymi kawałkami, ale jakby wzięły się tu trochę przez przypadek. Mowa o czwartym „I’ve been looking for you” oraz siódmym „Kick ass”. One sprawiają wrażenie zapchaj dziur, bo czymże nazwać nagłe skręcenie w typowego rockandrolla w konwencji Shakina Stevensa? Ale może właśnie te dwa kawałki w tej porze będą najlepiej się sprawdzać? Jakkolwiek- jest dobrze- może dlatego, że w „Kick ass” introdukcję poczynił sam John Cleese?.

 

A poza tym mamy tu łączniki fryzjerskie: po pierwsze pan Bryan ma zawsze pięknie wystrzyżonego Side Parta, a po drugie grał kiedyś w zespole Sweeney Todd- to chyba wystarczy?

Posłuchamy w Jamie po powrocie! (czyli od jutra rana:))

 

Bryan Adams.  x Canada

wróć do listy wpisów