recenzja #23

dodano: 05 marca 2019

RECENZJA #23

Lionheart – LP „Welcome to the West Coast II” (Fastbreak Records)  2017

By Adam Szulc Barber styczeń 2018

Zaczynamy Nowy Rok 2018 mocnym uderzeniem z końcówki roku 2017, ale dopiero teraz ten longplay do mnie dotarł drogą lotnicza i miałem przyjemność się zapoznać z nim dogłębnie wzdłuż i wszerz.

Zapoznałem się, to piszę i przesłuchuję ten album raz za razem, bo takiej dawki kopyta i wściekłości dawno nie słyszałem.

Kilka lat temu popełniłem recenzję pierwszej części „Welcome to the West Coast” Lionheartów dla któregoś tam numeru Pasażera. Byłem absolutnie zachwycony tamtymi nagraniami.

Teraz jest dla mnie równie dobrze!

Dziesięć ciosów prosto w twarz- proste, wulgarne, szorstkie, ale nie prymitywne. Świetnie zagrana i nagrana płyta kolesi, którzy mają coś do powiedzenia. Bardzo dobrze zaaranżowane kawałki: zwolnienia, kontrasty, mocna perka, wyjątkowo dobre gitary czyli grające na zespół, a nie na siebie, no i wokal, który zdzieraniem gardła wprowadza nas w inny zachód Ameryki niż sobie wyobrażamy- to raczej wielkomiejski i zurbanizowany Dziki Zachód ludzkich zwierząt, humanoidalnych bestii, które zgłupiały w milionowych metropoliach i gryzą się jak psy w południowoamerykańskich klatkach.

Lubię! Lubię! Lubię!

Przemawia do mnie ta retoryka. Przemawia do mnie ta frustracja i przemawia do mnie agresywny ton wokalu. Nie znam realiów amerykańskich, ale z tego co opowiadają lwie serca to Kalifornia w ich opinii nie jest rajem na ziemi jak moglibyśmy sobie to wyobrażać u nas w Polsce.

Co kraj to obyczaj. Oni mieszkają tam i mają swoje spojrzenie i tyle.

Nie ukrywam, że sama muzyka wchodzi we mnie jak w masło- dużo tam Madball, Earth Crisis, Dead Mans Chest, Terror- prostych riffów, solówek pojawiających się nie wiadomo skąd jak policyjne syreny w podpalonym mieście, przewalających się kotłów i podwójnych gir sypiących się jak pyry w piwnicy u sąsiada.

Dobre, ze smakiem. Słyszałem opinie, że wtórne i że to już było. Może i tak, ale chwyta za wątrobę i nie chce puścić za żadnego diabła.

Zresztą Hołdys Zbigniewem zwany w roku 1999 obwieścił na stronach swego periodyku „Szmata”, że na strunach gitarowych sztuk sześć już zrobiono wszystko i nic więcej nie da się wymyślić. 

Więc co- nie grać więcej?

Ja słucham LionHeart od początku roku 2018!

I Wam też radzę!

wróć do listy wpisów