recenzja #235
RECENZJA #235
V/A „Lärmattacke. Blasts from the past”- Lp comp. ( Network Of Friends Records) 1982-1989 / 2020
V/A „Cleanse the bacteria”- DBL Lp comp. (Universo Records) 1985 / 2021
By Adam Szulc Barber luty 2023
W ostatnich dniach trafiły do mnie dwie legendarne kompilacje. Obie w swoim czasie zmieniły moje muzyczne życie, ale też pojawiły się w odpowiednim jego momentach- dojrzewanie i bunt nastolatka, nowa szkoła, nowy zawód.... Gdzieś tam podświadomie czekałem na ich reedycję, a tu znienacka pojawiły się prawie równocześnie. Zatem…
Myślałem, że „Lӓrmattacke. Blasts from the past” to stary składak zrobiony ze składaka, a raczej legendarnych, kasetowych składaków o takiej nazwie z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Zachwycałem się tamtymi absolutnie surowymi nagraniami i od lat poszukiwałem ich w choć trochę lepszej jakości albo nawet jakiejkolwiek jakości na winylach. Wytwórnia Network Of Friends luźno nawiązała do tamtych czasów wydając „Lӓrmattacke. Blasts from the past”, który sentymentalnie przenosi nas w tamte czasy. Nie jest to jednak kompilacja jeden do jeden. Ja nie jestem nawet w stanie zweryfikować czy utwory teraz wydane ukazały się na tamtych kasetach. Te zarejestrowane tutaj pochodzą z lat 1982 do 1989 czyli częściowo już widać, że wykraczają poza czasokres oryginałów, a w dodatku jeden z utworów został nagrany w roku…2019.
No to start. Zaczyn od nottinghamskiego Heresy ustawia składankę na wysokiej półce szybkich i wściekłych. So Much Hate z Norwegii (widziałem ich lata, lata temu chyba w Poznaniu) to wtedy nowoczesny hardcore, a francuski Heimat Los to jeden z niewielu przedstawicieli gatunku z tego kraju. Crude SS ze swoim potężnym kӓngpunk brzmieniem wypracowanym w zimnych salach prób (w końcu to Szwecja) wprowadza nas w garażowo- piwniczny nastrój. Neuroot z Holandii jest surowy do bólu, a norweski Svart Framtid to jeden z moich ulubionych zespołów tamtych lat. Zaskoczył Lӓrm z Utrecht i tu się na chwilę zatrzymam. To absolutny europejski prekursor straight edge, ultra szybkiego hardcore’a i łączenia tego z ekstremalnym politykierstwem. Tu na wokalu z panią, niejaką Dorien (nigdy, ale to przenigdy nie słyszałem, że mieli w składzie kobietę) grają siarczystego fast core’a i słychać, że za niedługo będzie to prawdopodobnie najszybszy zespół na kontynencie. Extrem z Austrii to najstarszy zespół na tej kompie, powstał już w 1979 roku i stał się ikoną ruchu w tamtym kraju. Po nich The Bedrövlerz jako drugi szwedzki reprezentant zamyka pierwszą stronę.
Część druga to zaznaczany wyżej utwór z 2019 roku. To Capital Scum z Belgii, który nagrał swoją wersję coveru legendarnych Crucifix. C.S. byli wtedy silną marką, a ich demo z 1984 roku zawierające ponad 20 manifestów jest do dziś rarytasem dla zbieraczy kaset. Potężny Rattus z Finlandii to jeden z najoryginalniejszych zespołów tamtych lat. Muzyka, fryzury, teksty i grafiki- wszystko totalnie spójne i do dziś się nie zestarzało. Włoskie Indigesti było już wtedy wielką gwiazdą, a tu mamy ich dwa wczesne utwory z 1982 roku. Po nich norweski Bannlyst. Wtedy myślałem, że nikt nie gra ciężej! Mob 47- Szwedzi- klasyk. Raw Power- kolejny atak z Włoch i znowu wielka gwiazda w zasadzie istniejąca do dziś. Tu kawałek live z 1983 roku. Po nich cztery zespoły z Niemiec: Sons of Sadism, Filthy Few, Unwanted Youth i Tu-Do Hospital. Charakterystyczne dla tego kraju eksperymenty starego hardcore punka z nowoczesnym skate corem. Ciekawostką jest, że płyty Filthy Few zginęły (wtedy) i zostały odnalezione po 28 latach w szopie rodziny realizatora dźwięku tych nagrań. Było ich 900 sztuk, a tylko 40 nadawały się do odsłuchu. Na końcu płyty mamy holenderski Indirekt, a to również ulubieńcy moich uszu z wokalistką na pierwszym planie.
„Cleanse the bacteria”. Ten album nie ma słabych punktów (no może dwa malutkie). Oryginalnie wydany jako podwójny longplay z dodanym (chyba później?) singlem jako suplementem. Tutaj eleganckie dwa winyle, na których tenże singiel mieści się na ostatniej stronie. Okładka to cymes rysowniczy niejakiego Pusheada- wokalisty Septic Death. Jego obrazki wyznaczyły kierunek ilustracji z tamtej epoki- czachy, irokezy, zombiaki, sponiewierane panczury, gdzieniegdzie jakiś nuclear mushroom, bo taki był tamten niepewny, zimnowojenny czas- odwzorowywany przez wielu, nawet w naszym kraju (vide The Corpse, Nadzór, P.T.D.). Podobny klimat graficzny mamy tutaj. Zresztą wytwórnia Pusheada, Pusmort Records, wydała wtedy ten album.
Muzycznie to absolut lat osiemdziesiątych. Może nie ma tu wszystkich najważniejszych zespołów grających wtedy, ale nie o brakach będę pisał, a o plusach. Zaczyna 7 Seconds swoim kalifornijskim graniem, które tym prymarnym beatem dało zaczyn melodyjnego hardcore punka z tego stanu. Potem- my fave- Civil Dissident z Australii. Wyśmienitość hardcorowej surówki z genialnym garażowym wokalem. Kolejnym jest Instigators z UK, widziałem ich na żywo w Poznaniu w Akumulatorach rok chyba 1988. To świetny, melodyjny punk z doklejkami z „Nostromo”. Następnym jest nalot Bostończyków z Siege- pierwociny Drop Dead i nie mniejszy wpływ na ekstremalną muzykę niż „Scum” by Napalm Death. Drugą stronę otwiera big star C.O.C. w crossoverowym rozpędzie, a za nimi plasuje się siła szwedzkiego uderzenia Crude SS ze swoim ponurym diszczerdżowym hardcorem. Japonię reprezentuje The Execute, jak ja ich kochałem wtedy! Ta egzotyczna jazda sprawiała, że nawet mój ojciec wychodził ze swojego pokoju i pytał o co kaman:)
Part 1 z UK to rzecz gotycka, najmniej dla mnie, ale zaraz potem dwa utwory portlandzkich tłuściochów z Poison Idea dowalają do pieca. Mob 47, tak jak ich koledzy z tego samego kraju Crude SS są drugim z trzech łączników osobowych z „Lӓrmattacke. Blasts from the past”. Mob 47 z ich niepowtarzalnym wokalem i szwedzką kuchnią transplantującą dis-core na grunt skandynawski byli dla mnie jednym z najciekawszych zespołów epoki. Genocide Express z Amsterdamu to przedstawiciel typowego hardcore’a z tamtych czasów, a niemieckie Inferno w ojczystym języku postawi do pogo największego smutasa na imprezie. Po nich Septic Death czyli rysownik Pushead i właściciel wytwórni Pusmort w jednej osobie w najbardziej dojrzałych kawałkach jakie powstały w tamtym czasie. Siła, wściekłość, tempo, jakość grania i nagrania z apokaliptycznym wokalem- ufff…ale się musiało dziać na ich gigach! Enola Gay to duński hardcore punk, którego nazwa została wzięta z nieoficjalnej nazwy bombowca lecącego w wiadomym celu nad Hiroshimę. Fiński Holy Dolls z Tampere, stolicy punk rocka w tym kraju troszkę przysmuca gotyckim punkiem, ale to wszystko po to, żeby wskoczył Zyklome A z Belgii. Dla mnie absolutna czołówka muzy z tamtego czasu- ich perkusista aaarrrggghhh!- zasuwał jak dzik! Główną część składanki zamyka wiedeński Extrem ze swoim słynnym „Nazi raus”. Ostatnia strona to jak już wspomniałem wrzucony pod auspicjami wspólnej nazwy bonusowy singiel z siedmioma utworami kapel, które są na pierwszych trzech stronach. Mamy tu ciekawy numer C.O.C., jak zawsze dobry Mob 47, świetny Civil Dissident, przyzwoity Genocide Express, fajny Instigators, taki sobie Part 1 i zamykający dynamicznie całość Poison Idea.
Piękne czasy jak chodzi o muzykę- wtedy zespoły grały co im w duszy grało. Kapele lat osiemdziesiątych dawały odpór shitowej telewizyjnej papce i nie patrzyły na chwilowe mody, brzmienie zza Atlantyku czy konieczne śpiewanie w języku angielskim. Mniej było globalizmu ujednolicającego, a więcej zrozumienia dla inności. Nie twierdzę, że śpiewanie w nie swoim języku jest złe. Swoisty muzyczny internacjonalizm przejawia się i w tym, a angielski jako nowoczesne esperanto w swojej prostocie wyrazu i wszechobecności doskonale się do tego celu nadaje. Zresztą prawie każdy jego podstawowe zwroty rozumie. Bardziej chodzi mi o to, że cieszyłem się jak dziecko zdobywając kolejne nagrania zespołów ze Szwecji, Finlandii czy Francji, a ich język nie przeszkadzał, tylko wzbogacał muzyczne doznania. Nie było znaczenia czy zespół jest z USA- teraz to od razu determinuje twórcę na piedestalne podium, a wtedy radocha była z tego, że punk jest wszędzie. Na tych płytach wyraźnie słychać, które kapele skąd pochodzą. Pisałem o tym w innych recenzjach, że w tym samym okresie w Stanach, każdy stan (w zasadzie to odrębne państwa) miał swój styl i swoiste brzmienie. To samo było w Europie- czy to Polska, Niemcy czy Włochy- zróżnicowanie patentów było słyszalne.
„Lӓrmattacke. Blasts from the past” i „Cleanse the bacteria” to nie jedyne ejtisowe hardcorowe składanki, które są w mojej ścisłej czołówce. Należą do nich jeszcze: „Not so quiet on the western front”, „World Class Punk” (tego chyba wciąż nie ma na placku!!), „P.E.A.C.E./W.A.R.”, „This is Boston not L.A.”, „The new hope” czy „Welcome to 1984”. Jednakże do tych dwóch mam szczególny sentyment, pewnie z racji zajechania przez nie kaseciaka, ale może przez to, że tamta muzyka perfekcyjnie trafiła w mój czas nastoletniego buntu, a poprzez swoje teksty i fryzury muzyków dopasowała się do tego co wtedy robiłem i co nie chciało korelować z szaroburą wtedy Polską.
Słuchamy w Jamie!
Universo Records