recenzja #236

dodano: 07 marca 2023

RECENZJA #236

End Forest- Lp „E.N.D.” ( Nikt Nic Nie Wie Records) 2022

By Adam Szulc Barber marzec 2023

 

Lubię las. Pisałem o nim w ostatniej książce. To tam rozmyślam i to tam wpadają mi do głowy kolejne pomysły. Dlatego z tą płytą polubiliśmy się od pierwszego bicia zielonego serca.

 

End Forest to swoista efemeryda powstała czy może zainicjowana w pierwszym kowidowym szaleństwie trzy lata temu. Twór ten zrodził się w głowie Kuby Kunysza- współtwórcy ‘zine’a „Chaos w mojej głowie” i tenże aktywny w scenie hardcore punk człek wprzągł w przyszłą maszynę do sadzenia lasu pierwszych trzech ludzi. Dwóch z nich na co dzień gra w Drah, trzeci jest ze straightedgeowego Pain Runs Deep. Zajęli się skrawaniem twardych desek szalunkowych, sypaniem wiórów w oczy, rżnięciem piłami łańcuchowymi i wykrwawianiem dąbrowy z żywicznych soków. Moje porównania leśno-stolarsko- drwalskie nie są bez przyczyny. Nazwa tego bytu nie wzięła się tak sobie, bo zakazywanie chodzenia do lasu w tamtym, wojennym w zasadzie czasie (sic!- potomni będą z tego memy tworzyć, że komuś coś takiego do głowy wpadło!), troska o zielony dobrostan, ale również szlachetny zawód stolarza w rękach pomysłodawcy tej grupy ludzi sprawiły, że musiało to w tę stronę popłynąć. I dobrze. Głos wołającego na puszczy jest potrzebny teraz jak nigdy dotąd. A End Forest woła. Głośno.

 

Te dziewięć utworów jest pięknych. One wchodzą głęboko w człowieka i schronienia szukają tak jak drobnica leśna pod korą szuka kryjówki przed złym. A ten album to ciesielka perkusyjna wrzynająca się w mózg plemiennym rytmem. To ostre jak pilarka riffy, które tną drzewinę na kawałki. To podskórny basior pełznący jak niesamowite zjawisko plenia. To wokale…cudo na różne głosy i odgłosy, huki i pohuki- nocne i dzienne, wysokie i niskie, ciepłe i zimne. To teksty wyryte do krwi tępym ostrzem jak manifesty na korze tysiącletniego dębu. „E.N.D.” to monument, ostatni pomnik dla tego co jeszcze jest. Słowa kolejnych utworów otulają jak liście starodrzewu, a muzyka płynie jak leśna posoka po nieczynnym szlaku…

 

Rzadko co mnie tak bierze. Tu od pierwszej sekundy dostałem koncept, a to oprócz świeżości w muzyce kocham najbardziej. Jest tu pomysł na skompletowaną całość i wszystko jest tu spójne. 

 

Odtwarzam…

„Intro” wprowadza nas w głęboki nastrój i poraża prostotą wyczytaną przez nomada z irlandzkiej głuszy, niejakiego Seana Fitzgeralda, na tle życia lasu połączonego z martwotą cywilizacji. Po nim dostałem pierwszy cios siekierą. „Proroctwo” to monotonny, jednostajny beat z ludyczną wokalizą i rozszerzonym instrumentarium piszczałkowym. Prastara siła. Drugie uderzenie to „Zaraza” pisana chyba w pierwszych dniach wielkiego przekrętu. Wrzaskliwy wokal ze świetnym tekstem i lekkim pomieszaniem rytmu. Wszechobecny strach. Trzeci zamach tępym narzędziem to „Atak”. Cover mojego ulubionego punkowego zespołu. Siekiera. Czy może być lepsza nazwa pasująca do tego albumu? Świetny aranż, doskonały angielski tekst pokazują ponadczasowość tego zespołu i jego muzyczną i tekstową łatwość w dopasowaniu do kolejnych niezależnych pokoleń. Boska nieśmiertelność. Czwarty raz dostałem na zakończenie pierwszej strony. „Uisce dubh” ponownie wydeklamowane przez Fitzgeralda z pomocą Danberta Nobacona (znacie przecież!) mówi o lesie jako miejscu totalnego lekarstwa. Saksofon z tyłu powiększa dziurę w głowie od kolejnego uderzenia. Naturalne antidotum. 

 

Przekładam stronę. Nie spodziewając się zostałem trafiony ponownie. Brocząc słucham „Białoruskich rusałek”. Nie znałem tematu. Czarnobyl znowu wraca, ale w innej odsłonie. Perkusja mnie zjadła. Tekst przeraził. Wokale…ufff…. Grzyb eskaluje. Jeszcze raz siekierą od „Las nadchodzi”. Może jest to trochę naiwne, ale rozegrane cudownie. Płynie, wrzyna się, wbija i nie puszcza ta puszcza. Prymarna trybalność. Przedostatni cios. „Do mojego dziecka” zaczyna się elektroniczną smutą i łechce moje dystopijno-apokaliptyczne wnętrze. To się już dzieje. Tylko przetrwać. Za wszelką cenę. „Kurs na powierzchnię” dobił mnie obuchem. To dla mnie jeden z najlepszych utworów na albumie. Majestatyczny, powolny i taki pięknie oczywisty. Kapitan Nemo ucieka, wodny świat pochłania, Max Rockatansky zostanie sam…ostateczna apokalipsa.

 

Ta muzyka jest jak impregnowanie drewna, jak znachorskie pajęcze kulki wkładane w otwartą ranę i jak składanie pojedynczych włókien drzewnych w jeden żywy organizm. Absolut. Drzewo to dom. To jest proste, a „E.N.D.” trzeba słuchać wśród liści, kontemplować na pniu, koncepcyjnie wchłaniać wszystkimi słojami. Ogrom emocji, które na czarnym placku brzmią jeszcze dobitniej i klarowniej. To wciąż hardcore. To wciąż punk. To wciąż antysystem i to wciąż żyje. A ja przekładam na pierwszą stronę…

Próbowałem policzyć ilość osób zaangażowanych w twórczość tej grupy. Wychodzi mi, że dwadzieścia dwie, ale jestem pewien, że wokół tego kolektywu kręciło się więcej dobrych dusz wspierających, podpowiadających i szepczących dobre słowa do uszu jego twórców. Imponująca jest mnogość nazw kapel, z których wywodzą się artyści na „E.N.D.”. Nie sposób nie rozpocząć od tych dwóch najbardziej rzucających się w oczy: Neurosis i Chumbawamba, ale na wstępie wspomniałem już przecież Drah i Pain Runs Deep, a do tej układanki dorzucę randomowo jeszcze Wszaniec, Dystopia, Próchno, Klinika, Dyym, Kicker, R.U.T.A., a jest jeszcze wiele innych, których nie wymienię, żeby nie zamęczyć czytelnika wymieniankami. Do części płyt dołączono nasiona drzew do samodzielnego posadzenia. Koncept skończony.

 

Dla porządku dodam, że płyta ukazała się w połowie grudnia zeszłego roku. Z racji tego, że podsumowanie moich ulubionych płyt tamtego roku już było wtedy przygotowane, to z tego powodu czyli późnego grudnia traktuję go jako tegoroczny i co za tym idzie wchodzi w czołówkę 2023. Nie wiem czy nie na pierwsze miejsce.

Mój placek w czarnym. Słuchamy w Jamie!

 

Nikt Nic Nie Wie (NNNW) x End Forest x Neurosis x Chumbawamba: That Was Then And This Is Now x Chaos W Mojej Głowie x PAIN RUNS DEEP

wróć do listy wpisów