recenzja #240
RECENZJA #240
Laura Cox- DBL Lp „Head over water” (Verycords) 2023
By Adam Szulc Barber kwiecień 2023
Po bałuckich, owocnych spotkaniach jeszcze wieczorową porą chciałem wyskoczyć na koncert. Wokalistka/gitarzystka Laura Cox po kądzieli z Francji, ale korzeniami od angielskiego miecza występuje dziś w Poznaniu. Mimo młodego wieku (33 lata) zaskarbiła sobie serca fanów na całym świecie. Mimo tego, że w zasadzie nie gra niczego odkrywczego. Wszystko już było, bo to mieszanka hard rocka, bluesa, pudel metalu, rockandrolla, country i tradycyjnego rocka.
Zgrabne riffy, wpadające w ucho szlagworty, rytmiczna nuta do potupajki i utwory poprawnie skrojone jak porządny garnitur u przedwojennego krawca. Takiej mieszanki dobrze się słucha. Zwłaszcza poranki w Jamie często mamy z Jej solidnym albumem. Płyta „Head over water” miała być za chwilę promowana w poznańskim klubie, a ja chcę powiedzieć, że cieszyłem się, że tu będę, bo dawno nie byłem na rockowym koncercie. Co prawda dość często widuję live hardcorowe/punkowe/metalowe hordy, ale takie troszkę knajpiane granie omijało mnie na żywca od chyba już wielu lat.
Nowy winyl frankońsko-albiońskiej artystki Laury Cox przynosi jedenaście utworów i w zasadzie to co napisałem wyżej wymieniając gatunki muzyki miksowane na albumie, powinno wyczerpywać całą recenzję. Ale z racji tego, że czerpanie garściami z takich wykonawców jak ZZ Top, ACϟDC, BB King, Dead Daisies czy nawet Jerry Lee Lewis jest miłe dla mego ucha, to chciałem posłuchać sobie całości jeszcze przed występem młodej gwiazdy. Niestety koncert został odwołany...
Śpiewane wzorcową angielszczyzną teksty (tata) i ten delikatny romański vibe (mama) świetnie się komponują w rockowej muzie. Zaczyna się od utworu tytułowego, który wszystko wyjaśnia. Porządny aranż oparty jest na mocnym riffie z ładnym śpiewem, który trochę chciałby być agresywny, ale ta francuska część wokalistki i chyba uczciwa nauka śpiewu nie pozwalają jej ryczeć. „So long” to stary dobry południowy blues z mocniejszymi gitarami. Mocnym kawałkiem jest „One big mess”- dobry tytuł, który trochę odzwierciedla cały numer. Jak na Laurę Cox jest to bardzo mocny kawałek z rockandrollowym podkładem. Świetny jest „Set me free”, równie ostro. Wyróżnia się balladowy „Old soul”, który fajnie przygotowuje nas do zamknięcia pierwszej strony. „Before we get burned” bawi się konwencją western country z rockowym pazurkiem. I tak jest do końca, bo zespół potrafi z różnych gatunków wyciągać to co im się podoba i definiuje je tak po europejsku. Bardzo dobra płyta zwieńczona kolejnym smutnawo- pościelowym nastrojem w kawałku „Glassy days”.
Taka mnie nachodzi konstatacja, że lubiany przeze mnie Motörhead również w składowych swojej muzyki miał hard rock, blues, rockandroll i resztę wymienionych przeze mnie ingrediencji, których do swoich potraw używa pani Laura Cox. Jednak różnica jest taka, że Lemmy wybierał z tychże gatunków do swoich dań wszystkiego po prawej stronie potencjometru z napisem „volume”, a Cox po drugiej. Stąd takie jest to ciekawe, bo niby znane i gdzieś słyszane, ale bardziej soft.
Dodam tylko, że jestem tu nie po raz pierwszy i że polubiłem klub „2 Progi”. Pewnie nie raz tu jeszcze wpadnę jak coś zagrają pod nóżkę. Szkoda, że dziś cancelled...
Mój placek, a w zasadzie dwa placki w rozkładówce.
Posłuchamy w poniedziałek w Jamie!
2progi x Laura Cox x Verycords
p.s. taką figurkę z okładki bym przyjął do witrynki...