recenzja #252

dodano: 16 maja 2023

RECENZJA #252

Ways Away- Lp „Torch songs” (Other People Records) 2022

Hot Mass- Lp „Happy, smiling and living the dream” (Black Numbers Records) 2022

Downward- 12” „The brass tax” (New Morality Zine) 2022

By Adam Szulc Barber maj 2023

 

Emo Hardcore z lat dziewięćdziesiątych odradza się mocno. Zgodnie z zasadą, że wszystko wraca, pojawiła się moda na granie z początku tamtej dekady. Wpadły mi w ręce trzy kapele z różnych miejsc, które trochę wrzucam do jednego worka z napisem post rock, post hardcore, indie rock, pop punk, emo czy college albo nawet trochę grunge. Uważam, że po pierwsze mniej więcej łączą się stylistycznie i spodobali mi się, po drugie ich płyty trafiły do mnie w podobnym czasie, a po trzecie dobrze być w doborowym towarzystwie, a ta kompanija jest całkiem zacna.

 

Ways Away, Kalifornia. 

Kwartet złożony z członków znanych grup Stick To Your Guns, Wish You Were Here, Samiam, Knapsack, Racquet Club, Boysetsfire i The Hope Conspiracy przynosi jedenaście utworów melodyjnego, acz lekko ponurego hardcore’a, który najbardziej umiejscowiłbym w okolicach Hot Water Music z domieszką wytwórni Epitaph Records. Chociaż jednak nie, słowo ponury nie jest tu specjalnie na miejscu, to raczej taki smutno- melancholijny nastrój, jaki zespół rozgrywa porusza moje sentymentalne nuty z czasów słuchania Fugazi i Embrace. Jednakże wokal grupy to jest prawie jeden do jeden Chuck Ragan ze wspomnianego już Hot Water Music. Prawie, bo tenże wokalista (Jesse Barnett, na co dzień w Stick To Your Guns) ma ten melodyjny zaśpiew bez chrypki, który Chuckowi nie wychodzi, bo rzeczona chrypka jest jego znakiem rozpoznawczym. Płytę otwiera dynamiczny kawałek „I got low”. Od razu ustawia motorykę na odpowiednim poziomie i tak to leci. Prosto, z lekkimi zmianami tempa, w średnioszybkim rozedrganiu, ze świetnym i trochę surowym brzmieniem (trochę w klimatach starego Leatherface) i z petardą w każdym calu. W utworze „Heaven’s lathe” zespół wspiera wokalnie Jeremy Bolm pracujący w znanej i lubianej postpunkowej orkiestrze Touché Amoré. To dodaje smaku, ale płyta i bez tego jest bardzo równa. To po prostu kawał porządnego mięsistego hardcore’a.

 

Hot Mass z walijskiego Swansea.

Pierwszy utwór „Remember, the nearest exist may behind you” to wielki radiowy hit, który śmiało może być puszczany w godzinach tak zwanych prime time dla normalnych słuchaczy. Bardzo dynamiczny kawałek przypominający mi o starych bandach z UK z końca lat osiemdziesiątych. Mam na myśli Snuff, Kalus i Exit Condition (wszystkie zresztą były wtedy w Polsce na koncertach we wrocławskim „Pałacyku” i w Poznaniu „Piekłoraju”). Taki jest vibe całej płyty. Przebojowy, sympatyczny, z podskórnym punkowym i takim wyspiarskim pazurem oraz wysokim werbelkiem, który trochę schowany z tyłu robi dobre zamieszanie. W ogóle taki noisowy flow w tle fajnie koreluje z wesołymi aranżami gitar i obłędnie ciekawym wokalem. Bo jest tam gęsto, muzyka płynie, a tembr głosu miło się wybija z tłumu lekkiego hałasiku. Oprócz pierwszego utworu moimi faworytami są na pewno „Astroturf”- spokojniejszy klimat, ale wciąż z ogniem oraz „Ungakhali”, który trochę odbiega kompozycją od reszty płyty, ale wspólne brzmienie i ucieczka do przodu drugiej gitary bardzo mu dodają poweru. Na płycie są fajne teksty w osobistej manierze zespołu z końca świata i mogą lokalnie sprawić, że będą u siebie wielką gwiazdą, ale ja życzę im, żeby zrobili internacjonalną karierę, bo są tego warci. Dla mnie rewelacyjny zespół. Mój placek na ciemnoniebieskim.

 

Downward z Tulsa w Oklahomie. 

Ich miasto mocno siedzi na starej Route 66, więc jest przelotówką z Chicago do Los Angeles. To zawsze musiało sprawiać, że ludzie tam mieszkający byli bardziej kosmopolityczni i otwarci na świat niż gdzie indziej. Pomijając może 1921 rok, w którym doszło do grubych zamieszek rasowych, ale gdzie ich w Stanach nie było? Downward wydali genialną epkę na dwunastce i naprawdę mi to zagrało. Pięć kawałków emo-core’a z najlepszymi korzeniami sprzed trzydziestu lat, z wysoko nastrojonymi gitarami, bardzo melodyjnym wokalem, trochę niestety bezpłciową perkusją, ale za to ciekawą linią basu wpadają w ucho nie pozostawia obojętnym najbardziej wybrednego słuchacza. Trochę w tym starego Man Will Surrender, trochę Falling Forward i nawet gdzieniegdzie mi to podchodzi pod stary kalifornijski March i ich wielki album „Turn”. Fajny zaczyn na coś przyszłego. Będę się za nimi rozglądał. Lubię te nowe amerykańskie kapele, które siedząc w swoich garażo- piwnicach w małych miasteczkach sprawiają wrażenie jakby nie wiedziały co się dzieje na świecie i w najlepsze kreują nową muzykę. Mój placek Downward w purpurowym.

Wszystkich trzech gadów słuchamy w Jamie!

 

CoreTex x Revelation Records x HOT MASS x Other People Records x Black Numbers x New Morality Zine x Downward

wróć do listy wpisów