recenzja #259

dodano: 05 lipca 2023

RECENZJA #259

Gina Birch- Lp „I play my bass loud” (Third Man Records) 2023

By Adam Szulc Barber lipiec 2023

 

Słynny w pewnych środowiskach The Raincoats z Wielkiej Brytanii nie istnieje już od wielu lat. W Polsce kojarzymy ich między innymi z tego, że zagrały (bo to panie) pierwszy punkowy koncert w naszym kraju, który odbył się w Warszawie kwietniową porą roku 1978.

 

Liderka grupy Gina Birch (za dwa lata kończy siódmą dekadę życia) wydała debiutancki solowy album i jak na artystkę przystało zawarła na nim wszystkie swoje muzyczne zainteresowania. Album „I play my bass loud” jest nowocześnie brzmiącą płytą z punkowym vibem i eksperymentalnymi nowinkami. Artystka nie boi się niestandardowych wyzwań i rozpoczyna płytę od utworu tytułowego, który nie porywa od razu. Trzeba go kilka razy przesłuchać, żeby zrozumieć o co tu w tym wszystkim chodzi. Ale kiedy wpłyniemy na wody, którymi steruje starsza pani Gina, to czujemy się tu bardzo dobrze. Bo bunt nie jest teraz już tylko domeną młodych, nawet mam wrażenie, że to starsze pokolenie ma czasem więcej do powiedzenia niż małolaty w butach za 1000 zł i koszulkach z- OMG!- wielkokorporacyjną łyżwą. 

 

Zatem ten pierwszy utwór jest bardzo klimatyczny i pokazuje pewien kierunek, ale nie dajmy się zwieść syrenim śpiewom drugiego kawałka, który jeszcze bardziej spowalnia proces myślenia i pozwala wygodnie usadowić się ze słuchawkami w fotelu, bo po nim przechodzimy do punkowego konkretu „Wish I was you”- notabene mój ulubiony utwór na płycie-i mimo, że to konkret na miarę roku 1977, to są w nim melodia, moderna produkcja i fajny flow.

 

Ta płyta jest nieoczywista. Sporo zabawy elektroniką daje do myślenia skąd to się bierze u tego typu wokalistki i mam taką konstatację, że Wielka Brytania jako kraina punk rocka i DJów świetnie to wszystko łączy w jedną subkulturową całość, bo przecież kluby w Londynie, Birmingham czy Liverpool słyną z otwartości na różne gatunki muzyczne, a słowo DJ nie kojarzy się tylko z bezmyślną młócką. Takież są właśnie kolejne dwa utwory „Big mouth” i „Pussy riot” oprócz tego, że słychać w nim e-muzykę rodem jakby z „Trainspotting” czy momentami nawet starego Prodigy, to jest to całościowo dobrze przemyślane i ciekawie połączone. Następnie uspokajamy się jeszcze bardziej utworami „I am rage” i „I will never wear stillettos”. Tytuły mogłyby sugerować, że będzie tu jakaś jatka, a przynajmniej mocne manifesty. Jest wręcz przeciwnie. Klimaciki Nova Twins w spokojniejszej odsłonie przeplatają się z synth popem, ale w wersji ciuteczkę drapieżniejszej niż popowe piosenki o niczym. Fajnie pływają „Dance like a demon” i „Digging down”. Trochę w nich syntezatorowego dubu, wysokich werbelków i chillowania nastroju. „Feminist song” sądziłem, że będzie mocnym hasłem, a dostajemy zbytnio przegadany kawałek. Czasem mniej znaczy więcej czyli mniej mówienia, a więcej robienia, ale to chyba jedyny słaby punkt na tym albumie. Wszystko zamyka utwór „Let’s go crazy”, który mógłby być grzałką wieńczącą cały pomysł, ale chociaż jest grzecznie, to ten wewnętrzny, podskórny niepokój czai się w mroku tego kawałka.

 

Ja tak mam, że im częściej słucham tych nagrań, z tym większym zainteresowaniem wyłapuję te wszystkie dźwięki, smaczki i przeszkadzajki z tyłu, bo tu wszystko robi robotę.

Dla mnie w pierwszej dwudziestce albumów roku 2023.

Słuchamy w Jamie!

 

The Raincoats x Third Man Records

wróć do listy wpisów