recenzja #261
RECENZJA #261
Pillsbury Hardcore!- Lp „Ghosts of Straight Edge past” (Black Claw Records) 1985-86/2020
By Adam Szulc Barber lipiec 2023
Takie kwiatki się teraz odkrywa co jakiś czas, bo moda na odgrzebywanie starych hardcorowych nagrań wciąż trwa. Pillsbury Hardcore! z Południowej Kalifornii to była efemeryda, rodzaj projektu, czegoś zabawnego i straightedgeowego, a przy tym totalnie bałaganiarskiego w swej estetyce. To, że nie umieli grać nie przeszkadzało im w niczym, zresztą tak jak większości tamtych zespołów tak zwanych garażowych, choć raczej powinny być nazywane piwnicznymi. Od tamtych lat pasjonują mnie amerykańskie kapele złożone z nastolatków, którzy w średniej szkole pogrywają z nudów w piwnicy domów swoich rodziców. Te piwniczki to wylęgarnie niezależnej muzyki. Mechanizm był prosty: miejsce było po schodach na dół, mama kupiła wzmacniacz, tata perkusję, od starszego szwagra dostało się pałeczki i kostki i zabijało się nudę grając punk rocka. Często kapele miały mocne rodzinne koneksje, bo jak nie było z kim grać to się brało brata albo kuzyna. Tak jest i w przypadku tego zespołu, bo grają tu razem bracia Connell. Po latach w taki sposób powstawały najlepsze kapele college rockowe, ale wcześniej w latach osiemdziesiątych to punk rock był pierwocinami alternatywnego grania. College Rock is a New Punk?
Pillsbury Hardcore! to absolutnie odgrzewane kotlety, ale jakże specyficzne dla tamtych lat, gdzie liczyły się chęci, młodzieńcza werwa i dużo zabawy. Zmieszane razem punk rock, hardcore, fastcore, Straight Edge i trochę noise’a. Ta muzyka była i jest dla tych, którzy pamiętają tamte czasy lub jak to się teraz mówi ForFansOf i tu nastąpi wymienianka podobnych łakoci: Stikky, Neon Christ, Zero Defex, Sockeye, Glitter Doll, Grudge, Lӓrm i niech nikogo nie zmyli, że nagrywali te swoje brzdąkaniny w studio Chaza Ramiereza odpowiedzialnego za melodyjki od Social Distortion, D.I. czy Uniform Choice. Ten rodzaj hałasu jest zupełnie inny. Brzmienia nawet po remasterach nie jestem w stanie pomylić z niczym innym. Surowo? Do kości. Jajcarsko? Do cna. Hałaśliwie? Do oporu. Szybko? Jak najbardziej. Bez sensu? Oczywiście! W zasadzie za to ich lubiłem, bo totalnie łamali konwenanse, a jak usłyszałem to to w 1987 roku to weszło mi wtedy jak mało co. Megahitem, który katowałem na kasetach wciąż jest „Pillsbury hardcore in a Straight Edge limbo”. Oprócz tego jednym z najbardziej znanych utworów (30 sekundowy!) jest „Hey Bob what’s up?” coverowany później wielokrotnie choćby przez tuzów power violence niejakich Spazz.
Płyta wydana porządnie. Nagrania pochodzą z dwóch epek i składanki. Wszystko zebrał do kupy były gitarzysta kapeli i wydał w swojej wytwórni.
Mój placek w jaskrawej zieleni z mnóstwem papierowego szajsu w środku: plakaty, wlepki, reprinty wkładek z singli, flyery, ulotki, przedruki ulotek, teksty itd.- ilość materiałów drukowanych jest niewspółmierna do czasu istnienia zespołu i ilości wydawnictw. Do tego wszystko jest tu trochę bez ładu i składu, ale taki to był trochę nonsensowny zespół i ciekawe czasy. Jak by jednak nie było i co by o nich nie mówić, to jest to historia hardcore’a.
Słuchamy w Jamie!
Revelation Records x CoreTex