recenzja #269

dodano: 22 sierpnia 2023

RECENZJA #269

J.F.A.- Lp „Last ride” (DC-Jam Records) 2023

By Adam Szulc Barber sierpień 2023

 

W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych kochałem ich singla „Blatant localism”. Uważałem go za najciekawszą rzecz, jaką wyprodukowano w tamtym czasie w Stanach. Fakt, że niewiele słyszałem- miałem raptem z 20 kaset  z hardcorową muzyką- ale to było coś naprawdę szczególnego. 

 

Sześcioutworowa epka z jednym mega krótkim kawałkiem i małolatami w krótkich gaciach z deskorolkami przy jakiejś rampie na okładce. Do tego trzy iksy zamiast kropek, ech…czułem, że są mną. Byłem w ósmej klasie i katowałem te kawałki do bólu.

 

Potem zdobyłem ich kolejne płyty i śledziłem karierę. Arizona, skateboard hardcore, melodia, drapieżna perkusja, proste gitary, charakterystycznie wysoko ustawiony basior i świetny wokal. Najlepszy przepis na garażowy zespół. 

 

Teraz po latach powracają z nowym albumem „Last ride”. Ten ostatni zjazd ukazał się w czerwcu, a że ciekaw byłem ogromnie, to posłuchałem i…

…jest tu osiemnaście nowych kawałków, z których lwia część nie przekracza dwóch minut. To lubię. Konkret. Od pierwszego uderzenia to jest stary J.F.A. Ta ich maniera trochę wrzaskliwego i troszkę melodyjnego hardcore’a mocno przypomina mi najnowsze dokonania Adolescents (recenzja u nas #117, marzec 2021), choć lata odrobinę wygładziły muzyczne oblicze zespołu. Z drugiej strony trudno oczekiwać, żeby panowie podchodzący pod powoli pod sześćdziesiątkę mieli wciąż ten sam poziom rebelii co cztery dekady wcześniej. Zatem słucham z przyjemnością, bo każdy numer przypomina mi o tamtych czasach, ale jest też nowszy vibe w postaci forteklapy używanej w kilku kawałkach. Ten zabieg odświeża tę muzykę, ale dodatkowo daje jej taki staromodny powiew, który w punkowej muzyce nie jest specjalnie częsty, a  mam wrażenie, że w Ameryce ten instrument jest wyjątkowo lubiany.

 

„N-tolerance” dobrze otwiera płytę. Średnie tempo, ale w dynamicznej wersji, daje konkretnego kopa. Zaraz po nim kolejne ciosy. „Vert soldier”, „Troll” i „Dinner with Mickey” dają radę w hardcorowych strzałach. Wciąż jest para, wciąż jest siła i dobrze, że im się chce, bo przecież mogliby wywalić bęben przed telewizorem i narzekać na nowe czasy.  Potem pojawia się swego rodzaju „significant J.F.A. music” czyli to co zawsze wrzucali na swoje duże płyty- instrumentalne, hawajskie rytmy z wesołkowatymi gitarkami oraz inny autorski podpis w postaci króciutkiego „Keyser soze”. Te „hawajskie” utwory są na tym albumie jeszcze dwa. Fajnie odmóżdżają, a zarazem pozwalają odetchnąć. Cała płyta jest świetna, daje dobre wspomnienie, pokazuje, że jak się chce to można, a uśmiechnięte twarze na okładce albumu świadczą chyba o tym, że J.F.A. wciąż lubią to co robią i wygląda na to, że dobrze się czują w swoim towarzystwie.

 

Łyżka dziegciu do tego miodu w postaci słowa pisanego, bo najmniej podeszły mi ich teksty. I tu jak w przypadku Adolescents panowie chcieli się wybić na radykalizm pisząc proste jak cep linijki o nietolerancji i problemach społecznych. Niestety klepanie w manierze: „do kogoś” formułując proste hasła nie sprawdza się w tym wieku. Zawsze twierdzę, że dojrzałość to również spojrzenie na świat oczami starszego faceta, a nie silenie się na młodość. W tym wieku ma się inny bagaż doświadczeń i inną perspektywę, a ja oczekuję mocnych słów, które nie są tylko kalką telewizyjnego szajsu.

 

Ale jest tu kilka fajnych tekstów o skateboardingu i one się świetnie sprawdzają, bo są pisane naprawdę ich oczami przez pryzmat lat zjazdów, przewrotek, złamań oraz różnych zdarzeń na ulicy i rampie. Tu ogromny plus, natomiast te upolitycznione tekściory przepisane z konwencji demokratów są sztampowe i bardzo, ale to bardzo słabe.

Jakkolwiek u mnie chyba w dwudziestce albumów 2023 roku.

Posłuchamy od czwartku w Jamie!

 

DC-Jam Records x JFA

wróć do listy wpisów