recenzja #272

dodano: 07 września 2023

RECENZJA #272

Militarie Gun- Lp „Life under the gun” (Loma Vista Recordings) 2023

By Adam Szulc Barber wrzesień 2023

 

Militarie Gun z L.A.

Zainteresowałem się tym zespołem z dwóch powodów. Pierwszy to ich nazwa- przyznacie, że mocna. Spodziewałem się więc tu ostrej, hardcorowej jatki. Drugi to okładka podobna do jednego z albumów The Trans Megetti- postpunkowej ekipy z New Jersey z końca lat dziewięćdziesiątych- lubiłem ich wtedy. Dwie sugestie nie mogły się mylić. Co prawda nazwa naprowadziła mnie na trochę ślepy tor, bo nie jest tu jakoś specjalnie militancko, ale drugi trop okazał się być bardziej trafiony i po przesłuchaniu jestem całkiem kontent.

 

Jedenaście nowych kawałków eksperymentalnego hardcore’a pomieszanego z indie, post punkiem i nawet całkiem sporą dawką big beatowego posmaku z lat sześćdziesiątych jest czymś ożywczym dla lekko już zmurszałego rodzaju muzyki jakim jest szeroko pojęty punk rock. Ogólnie rzecz biorąc każdy z wymienionych tu gatunków sam w sobie jest już lekko podstarzały, więc takie zabawy muzyką dobrze robią każdemu z nich niejako odświeżając poszczególne z nich i tworząc coś zupełnie nowego. Taka jest w zasadzie płyta „Life under the gun” kalifornijskiej grupy Militarie Gun, bo niewątpliwie jest zaskakująca i zwracająca na siebie uwagę.

Płytę rozpoczyna „Do it faster” w klimacie szwedzkiego International Noise Conspiracy i lekkiego zajawkowania wielką brytyjską czwórką (The Kinks, The Beatles, Rolling Stones, The Who). Dostajemy więc porządny big beat na hardcorowych sterydach. I potem już samo płynie. Troszkę starodawne- jakby analogowe-  brzmienie, dynamiczny pazur i kolejne utwory przelatują jak na prywatce w 1966 roku. „Very high”, „Will logic” i „My Friends are having a hard time” to fajne przeboje z dobrymi melodiami, ale nie tak łatwe na pierwszy odbiór. Nie, nie- oni cały czas gdzieś kombinują, dodają coś nowego i żeglują między gatunkami, a ja nasłuchując czuję tu ducha starego Breakoutu, lecz ten punkowy zadzior też gdzieś tam się kryje i wyziera spod kołderki. „Think less” to wielki hit ze świetnym intro, prostą, rzemieślniczą gitarą i niesamowitym powerem. Taki trochę bezpłciowy głos wokalisty jest tu swego rodzaju rozpoznawalną manierą i do tego trzeba się przyzwyczaić. Ja nawet polubiłem. W kolejnym „Return policy” refren brzmi jak z Rival Sons, a to już przecież antypody hardcore’a. To wszystko jest ciekawe, bo zespół prymarnie wywodzi się z mocnych amerykańskich kapel (Regional Justice Center- power violence, Drug Church- prog hardcore, Modern Color- grunge/punk/hardcore), a na tym debiutanckim albumie sporo mieszają. Jako ostatni jest utwór tytułowy, którym mocno odpływają w stronę emo indie college rocka w klimacie Temperance sprzed dobrych trzydziestu lat. Za to mają u mnie wielki plus, bo tamto granie lubię jak rzadko które.

 

Świetna płyta, może nie do dwudziestki najlepszych tego roku i powtórzę, że naprawdę godna uwagi.

Słuchamy w Jamie!

wróć do listy wpisów