recenzja #273

dodano: 12 września 2023

RECENZJA #273

Ian Hunter- Lp „Defiance part 1” (Sun Record Company) 2023

Shakin Stevens- Lp „Re-set” (BMG) 2023

By Adam Szulc Barber wrzesień 2023

 

Dwóch zasłużonych tuzów rockandrollowego grania z Wielkiej Brytanii wydało w tym roku nowe albumy. Przyjrzyjmy się im.

 

Ian Hunter. Ten artysta właściwie nazywa się Ian Hunter Patterson i urodził się w 1939 roku w Anglii. Przyznacie, że to szmat czasu jak na rockowego wykonawcę. Tenże wokalista, muzyk, kompozytor i instrumentalista śpiewał kiedyś w grupie Mott The Hoople, a po jej rozpadzie współpracował z takimi wykonawcami jak springsteenowski E Street Band czy sam Ringo Star. Znany jest też z tego, że w  kwietniu 1992 roku wystąpił na stadionie Wembley na The Freddie Mercury Tribute Concert. 

 

Jeżeli ktoś lubi jaskiniowego rocka w klimacie najlepszych dokonań Bruce’a Springsteena z mocnymi naleciałościami Slade, New York Dolls, BB Kinga, Guns ‘n’Roses, Budki Suflera, a nawet Sex Pistols, to będzie naprawdę usatysfakcjonowany. To po prostu rzemieślnicza, wręcz manufakturowa robota z porządnymi riffami, solidną sekcją i wokalem ulepionym z chrypki i melodii. Pierwszy utwór tytułowy pokazuje solidny warsztat i świetny rockowy pazur. Kolejny- „Bed of roses”-  jest już bardziej melodyjny i beatlesowski. Chyłkiem w backgroundzie utworu wpasowują się organy Hammonda, a refren współśpiewa nie kto inny jak wymieniony już we wstępie Ringo Star. W ogóle obsada gości jest tu niezła. Ian Hunter swoją najnowszą płytę „Defiance part 1” nagrał z wieloma wybitnymi i zarazem ciekawymi postaciami. Bo kogóż tam nie ma? Oprócz pomienianego czwartego Beatlesa usłyszycie tu takie nazwiska jak Jeff Beck, Johnny Depp, Duff McKagan, Robert Trujillo, Billy Bob Thornton, Billy F. Gibbons, Slash i wielu, wielu innych. To naprawdę wielkie osobistości muzyczne i aktorskie, co sroce spod ogona nie wypadły. Kolejne pieśni pływają zawsze wokół postaci, które pojawiają się jako supporty w graniu lub śpiewaniu. Jak Jeff Beck to słyszymy smutne zawodzenie gitar, jak Duff McKagan to basior wybija się na pierwszą pozycję, jak Billy F Gibbons to przenosimy się do Teksasu i tak dalej w tym klimacie. Ten album pokazuje różnorodność muzyki rockowej i ogromny na nią wpływ gatunków starszych, takich jak blues czy big beat oraz tych nowszych jak hard rock czy punk. Moim faworytem, który mi nie spada z igły jest „Guernica”. Utwór to smutny, przejmujący, spokojny z przeszkadzajkami perkusyjnymi w tle i pokazujący rockowe zaangażowanie w historyczne wydarzenia. Dobry album, który sprawił mi wielką radość, bo po pierwsze przywraca wiarę w dobrą rockowiznę, a po drugie stworzył go facet, który ma na liczniku 84 lata- wow!

 

Shakin Steven zwany także jako Shaky naprawdę nazywa się Michael Barratt i jest o dziewięć lat młodszy od wyżej opisywanego kolegi. Pochodzi z Cardiff w Walii. Jest rockandrollowym piosenkarzem, ale umiejscowionym bliżej muzyki pop. Jest też autorem tekstów piosenek, które zdobyły największą popularność w latach 80. minionego stulecia.

W sumie to nie wiedziałem, że wciąż nagrywa, a będąc latem w Anglii na barberskich targach wpadłem do sklepu muzycznego zobaczyć co w trawie piszczy i wyszedłem z nowym albumem mistrza brytyjskiego rockandrolla.

 

„Re-set” otwiera piękna ballada „George” wprowadzając słuchacza w melancholijny nastrój samego fortepianu i melodyjnego tembru głosu. „Not in real life” to druga propozycja z tej płyty. Bardziej klasyczna rockowa z odniesieniami do muzyki z lat sześćdziesiątych, a nawet dekady wcześniej. Shaky wspomina tu swoje młode życie i to może być powód, dla którego zdecydował się na zabieg pływania po starszych gatunkach, w trakcie których się wychowywał. Utwór ma jednak pazura i w końcówce daje mocnego czadu. Z kolei w „It all comes around” jako posmaku używa charakterystycznego brzmienia dla ludowej muzyki walijskiej. Wyszła z tego fajna kompilacja. Ale jeżeli wciąż tęsknicie do jego przebojów sprzed czterdziestu lat, to Shakin’ Stevens ma również takie kawałki na tym albumie. „All you need is greed”, „Tick tock”, „Hard learned lesson” czy zamykający całość utwór tytułowy to dobre hity na miarę tych sprzed lat.

Podsumowując „Re-set” to solidne dzieło, którego warto posłuchać, ale naprawdę polecam zapoznać się z oboma albumami, bo obaj panowie wciąż mają parę.

Obu też mocno słuchamy w Jamie!

wróć do listy wpisów