recenzja #280
RECENZJA #280
Röyksopp- DBL Lp „Profound mysteries II” (Dog Triumph Records) 2022
By Adam Szulc Barber październik 2023
Dwadzieścia lat temu zobaczyłem ich na żywo w Berlinie. Świetny show w Treptow Arena uzmysłowił mi, że grając muzykę elektroniczną można nie być nudnym. Jednak moje wcześniejsze doznania z elektro graniem oscylowały w okolicach Marka Bilińskiego, a na jego koncercie w naszej Arenie prawie zasnąłem z nudów. To był rok 1984 i jedyny jego utwór, jaki znałem to była „Ucieczka z tropiku”, ale reszta mnie zmęczyła. Tytułem więc wstępu do recenzji Röyksopp jakoś tak mi się z naszym polskim Jean-Michel Jarre’m skojarzyło…Nie są to jednak dywagacje zupełnie pozbawione podstaw, ponieważ druga z trylogii płyt Röyksopp (wszystkie trzy ukazały się w listopadzie 2022)- rzeczona „Profound mysteries II”- jest mocno zainspirowana ejtisowym flow. Dźwięki znane i lubiane w tamtym czasie pojawiają się tu na potęgę i w zasadzie od pierwszych sekund przenosimy się w czasie do lat minionych, w których rozjaśnione grzywki i tapir na trwałej są czymś najzupełniej oczywistym.
Dziesięć utworów norweskiego duetu daje spokój, ukojenie i reminiscencję do tego co było. To jest rodzaj hołdu złożonego dla zespołów umiłowanych przez tych muzyków. Kraftwerk, Depeche Mode i- tak nie uwierzycie!- klimaty typu Sabrina są źródłem zainteresowania artystów w tworzeniu tych utworów. Italo Disco było ważnym nurtem muzyki rozrywkowej lat osiemdziesiątych. Rzecz jasna byłem w totalnej opozycji do tego chłamu, ale dla naszego norweskiego składu jest to element w ich muzycznej świadomości. Oczywiście w tym przypadku jeden z wielu, taki rodzaj mrugnięcia okiem czy lekkiego skinienia głową w stronę, która pewnie raczej wstydem niż chwałą, ale jednak jakimś natchnieniem jest. Jakkolwiek pierwszy numer bliski jest włoskim dyskotekom, to drugi już żegluje mocno w stronę niemieckich eksperymentatorów elektroniki dla mas. Nie są to jednak prostackie przeniesienia od A do Zet, a raczej rodzaj inspiracji z tamtych czasów, bo powiedzmy sobie szczerze: muzycy z Röyksopp po tylu latach grania są zbyt doświadczeni, żeby robić prostackie zżynki, a zwłaszcza z festiwalu w San Remo.
Płyta jest rytmiczna i momentami nawet przebojowa. „Unity” i „Oh lover” to po kolei trzeci i czwarty numer, które nie powstydziłby się linii melodycznej z dobrych zespołów new romantic. Tak zwany, a popularny niegdyś synth pop ma w nich swoje zasłużone miejsce w dobrym tego słowa znaczeniu. Po nich uspokojenie nastrojów. Utwór „Sorry” jest spokojną pościelówą opartą na szerokich i długich klawiszowych pasażach podobnych trochę do „Paris, Paris” Malcolma McLarena. Następnie w „Control” wracają przebitki z kraftwerkowych rozważań, a „It was a good thing” to cała Kate Bush. Pięknym nawiązaniem do tamtej stylistyki jest „Remembering the departed”, który płynie fortepianem poprzez morza elektronicznych organów, a wszystko po to, żeby w „Tell him” dodać wokalizę norweskiej artystki Susanne Sundfør, która ma naprawdę piękny i czysty głos ze sporą skalą, która w muzyce rockowej nieczęsto się zdarza. Płytę wieńczy instrumentalny „Some resolve”, który bawi się konwencją początków elektroniki w muzyce rozrywkowej i przypomina, że w zasadzie niedawno, bo ledwie czterdzieści parę lat temu rozpoczęto takie eksperymenty.
Lubię ten album. Jesiennie ustawia mnie w pozycji czekania na zimę, ale wspomnieniowo wrzuca mi na tapetę letnie wakacje z przełomu szkoły podstawowej i zawodówki. Miłe i sympatyczne, choć pewnie zagubi się gdzieś w czeluściach ilości muzyki.
Jakkolwiek słuchamy w Jamie!
Röyksopp x Moby