recenzja #289

dodano: 28 listopada 2023

RECENZJA #289

Have Mercy- Lp „The earth pushed back” (Rude Records) 2013/2023

Valleyheart- Lp „Heal my head” (Tooth & Nail Records) 2022

By Adam Szulc Barber listopad 2023

 

Po raz pierwszy obie grupy usłyszałem dość dawno. Jednakże na każdą z nich zwróciłem dopiero szczególniejszą uwagę podczas ich koncertu w Cleveland, w jakim miałem przyjemność uczestniczyć latem tego roku. Pisałem pokrótce o tym w wakacyjnych felietonach, ale obie tak wybiły się ponad przeciętną, że postanowiłem kupić ich winyle i opisać je dla Was.

 

Have Mercy to już wielka gwiazda indie/emo/college rocka w USA. Byłem zaskoczony, że zespół prawie nieznany w Europie jest tam traktowany jak totalny superstar. Ich teksty znała cała publika, a w trakcie koncertu było naprawdę tłoczno i gorąco. Cała impreza miała charakter przystanku w trakcie przyjacielskiej, wakacyjnej trasy koncertowej, a Have Mercy zagrało wtedy w całości album „The earth pushed back”, który w tym roku obchodzi jubileusz dziesięciolecia. Urodzinową wersję albumu nabyłem i słucham intensywnie.

 

Zespół Have Mercy pochodzi z Baltimore ze stanu Maryland na wschodzie Ameryki. Ten emocjonalny wschodni dryl słychać na tej płycie. Trochę tu waszyngtońskiego Fugazi, ale też trochę Hot Water Music z Florydy. Jednak przede wszystkim czuję tu echa dwóch znanych zespołów z tego samego stanu, a mianowicie Lungfish i Ruiner. Oba zresztą grały swego czasu w Poznaniu i oglądałem wtedy ich gigi.

 

Płyta jest bardzo spójna. Jest gęsta, smakowita, atmosferyczna i nawet powiedziałbym ezoteryczna. Jest trochę tajemnicza, a jej vibe wpływa głęboko pod skórę. Uwielbiam każdy numer przypominając sobie jak to płynęło na koncercie. Zespół doskonale zna historię muzyki wiedząc jak łączyć rockowy post punk z nowoczesnym sentymentalizmem. Tak, ta płyta to muzyczna melancholia z punkowym pazurem i hardcorowym flow. Wszystkie kawałki są świetne, a chórki jak na przykład w „Ancient west”, albo introdukcyjne akustyki w „Hell” czy „Living dead” budują potężny firmament obserwacji wszechświata z pozycji wykonawcy lub fana niezależnej muzyki. Cudo! Mój faworyt to „Let’s talk about your hair” (przyznacie, że tytuł geniusz!). Numer jest zaaranżowany z głową i ma w sobie wszystko to co dobry koledżowy kawałek powinien mieć: wykwintne intro, obiecujący tekst, świetne przejście ze zwrotki do refrenu i genialny szlagwort. Do tego nastrój, gęstwina instrumentów, świetny wokal, no i kocur tekst. Lubię w nim ten fragment: „…But I know that you know that I know that you don't really care, Let's talk about your hair and how it's grown…”. Cały album wieńczy piękny utwór „When I sleep”, który ma w sobie podskórny niepokój z emocjonalnym zadziorem i oparty jest na prostych riffach i nieoczywistych kontrastach. Do tego wszystkiego winyl jest wydany okolicznościowo na dziesiątą rocznicę z dodatkowymi nalepkami, flyerami itd. Bomba!

 

Valleyheart z Massachusetts zaskoczyło mnie tym, że każdy członek zespołu posiada wąsy! Ich płyta „Heal my head” jest wspaniałym przykładem na to, że wciąż w muzyce można tworzyć nowe rzeczy czerpiąc z przeszłości i patrząc przed siebie. Uwielbiam ten szacunek do korzeni, a zarazem moderne podejście do sprawy. Bo Valleyheart mimo całkiem młodego wieku jego członków wie o co chodzi w scenie niezal.

 

Płyta zaczyna się nieoczywistym prologiem „Birth”. Jest w nim głęboki elektro pasaż na tle lekko sfuzowanego wokalu. A potem już leci konkret. Rytmiczne tempo, porządny beat, nieliche gitary, melodyjne zwrotki i świetne refreny. „The numbers”, „Miracle” i  tytułowy „Heal my head” dają fajnego kopa w manierze college rocka tak popularnego w Stanach trzydzieści lat temu. Jak wiemy wszystko wraca i wszystko się powtarza, a muzyka kołem się toczy. W tym wszystkim nowe zespoły odrabiają lekcje z historii amerykańskiego emo core’a sprzed dekad. Bardzo lubię „Vampire smile”, który jest bardzo spokojny i nie ma tu żadnych niedomówień. To po prostu piosenka do śpiewania. „Back & forth”, „Your favourite jacket” i „Ceiling” czerpią garściami z gitarowych zabaw zespołów z lat osiemdziesiątych. Może trochę nawet rytmicznie słychać tu fragmenty jak w The Police, The Cure czy Dire Straits. To oczywiście nie są żadne kalki tylko próba inspiracji różnymi gatunkami, a nawet żonglowanie nimi na przemian z pomysłami z punkrockowej sceny. Moje ukochane przeboje to „Warning signs”, „The days” i „Carousel”. Wszystkie trzy zasługują na zwrócenie na nie bacznego ucha i w zasadzie trzeba będzie poczekać co będzie z Valleheart w przyszłości.

Płyta ciekawie wydana z wyciętą okładką na tło z koperty. Placek w kolorze- tak stoi na folii- morskiej piany.

Obu słuchamy w Jamie!

 

Have Mercy x Valleyheart x RudeRecords x Tooth & Nail Records

wróć do listy wpisów