recenzja #301

dodano: 27 stycznia 2024

RECENZJA #301

The Tibbs- Lp „Keep it to yourself” (Record Kicks Records) 2024

By Adam Szulc Barber luty 2024

 

Amsterdam zwiedziliśmy rok temu w trakcie BarberSociety Live. Poczuliśmy tam ten miejski vibe połączony ze spokojem i, jak na przestrzeń uliczną, sporą ilością natury. Mam wrażenie, że muzyka tętni tam wszędzie, więc rzuciłem uchem tu i ówdzie i oprócz ciężkich rytmów, jakich słucham na co dzień wyłapałem perełkę o nazwie The Tibbs. Niedopasowani i niepasujący do otoczenia- tak mówi słownik o nazwie grupy, ale myślę, że to mrugnięcie okiem, bo ta ekipa to nie jakieś nerdy, które nie mogą się odnaleźć w świecie tylko dorośli ludzie, którym jak sądzę bardziej chodzi o rodzaj wykonywanej muzyki- niedopasowanej do współczesnych zdigitalizowanych czasów. 

 

Po kolei więc zaczynając, to nieczęsto mamy w Jamie takie rytmy, ale zdarzały się już uderzenia z pogranicza soul i funky, więc Holendrzy z tego big bandu dobrze się u nas zaaklimatyzowali. Ich nowy album „Keep it to yourself” ukazał się wczoraj i jest świeżutką i zarazem pierwszą recenzowaną u nas płytą wydaną w tym roku. Zatem poczynajmy.

 

Dwanaście urokliwych utworów w przepięknej manierze grania i śpiewania piosenek z rodzaju muzyki rozrywkowej. Do tańczenia i miłego spędzania czasu. Instrumenty dęte, perkusja, gitary i staromodny mikrofon przenoszą nas w czasy prywatek i fajfów sprzed dobrych sześciu, a może nawet siedmiu dekad. To ewidentny powrót do lat dawno minionych gdy panie nosiły wyczesane pin-upy, a panowie nie zakładali jeszcze t-shirtów tylko związywali kołnierzyk krawatem. Pełna kultura w starym stylu, trochę jak w kawiarni retro gdzie spoza kłębów dymu, przebijając brzęk szklanek, klezmer grał po prostu dla ludzi i ich przyjemności- no możemy nawet to prostacko nazwać, że do przysłowiowego kotleta.

 

„Ain’t no funny” otwiera płytę. To chyba najlepszy numer i od razu idzie na pierwszy strzał. Od razu też daje nam jasny komunikat, jakiego kierunku możemy się spodziewać. Dostajemy tu głębokie brzmienie, wox w klimacie Amy Winehouse i nieoczywistą melodię ze świetnym soulowym flow. Bo chyba właśnie określenie soul będzie najbliższe tego co dzieje się na albumie „Keep it to yourself”. I tak po kolei każdy numer płynie wolno jak mgła o poranku nad rzeką Mississipi, a analogowe brzmienie organów Hammonda i puls perkusyjnego beatu przypominają o starym świecie, którego niby nie ma, ale jak zamknąć oczy i posłuchać tego placka to znowu jest!

 

Lubię tu wszystko. Najbardziej chyba ten podskórny spokój i to, że lubią ludzi. Nie mu tu ataku na nikogo, a piosenki są takie ponadczasowo- eklektyczne. The Tibbs łącząc sprawnie jazz, soul, blues, funky i kawiarniane granie pokazują, że kultura niegdyś związana z biedotą stała się teraz czymś pożądanym i dającym nam poczucie bezpieczeństwa, bo umiejscawia nas w konkretnym punkcie i czasie. Poza tym, chyba jednak bardziej ta stara low culture nadaje się do wysłania jej w kosmos do obcych cywilizacji niźli najdroższe diamenty Marilyn Monroe. Moje faworyty to wspomniane „Ain’t no funny”, funkowo- rockowe „Can't Teach an Old Dog New Tricks”, wspaniała „Rafaela”  i zjawiskowe „For lack of better words”. Podobają mi się też tytuły ich utworów i teksty. Są zabawowe ze specyficznym poczuciem humoru i fajnymi bon motami podsumowującymi każdy z nich.

 

Ta muzyka brzmi jak soundtrack ze starego amerykańskiego filmu. Słychać w nim wschodni rozgardiasz Nowego Jorku, a uderzają w nas dęciaki Nowego Orleanu, wybijają rytm pałeczki chicagowskiego jazzmana i mruczą gitary ulicznego grajka San Francisco. W to wszystko przepięknie wkomponowuje się wyjątkowy głos wokalistki brzmiący jak z głębokiego południa Alabamy. I wciąż zaskakuje, że The Tibbs są z Niderlandów, a nie gdzieś z dalekiej Luizjany. 

 

Dlaczego to tak wszystko brzmi? Bo zespół to po pierwsze świetni muzycy, po drugie są konsekwentni i wiedzą czego chcą, po trzecie sprawia im to przyjemność, a po czwarte produkcją zajął się nie kto inny jak legenda masteringu z Nashville, niejaki Bob Olhsson, który zasłynął z brzmienia zespołów Motown gdy ich legenda była w piku.

Już wiem, że ta płyta w czołówce albumów tego roku.

Słuchamy w Jamie!

 

The Tibbs x Record Kicks 

 

ps. a my szykujemy się przy tej muzyce do jutrzejszego pokazu dla Pan Drwal w Concordia Design!!!

wróć do listy wpisów