recenzja #303
RECENZJA #303
De Łindows- Lp „Pożar w burdelu” (Lou & Rocked Boys) 2022
By Adam Szulc Barber luty 2024
To już trzecia z kolei recenzja polskiego zespołu. Tym razem nie odkurzone starocie (jak było w dwóch ostatnich przypadkach), a w miarę nowe, bo sprzed niecałych półtora roku nagrania katowickiego De Łindows. Nie da się ukryć, że uliczno- łobuzerski dryl jest głęboko zakorzeniony w górnośląskim DNA. To słychać w muzyce szerzej pojętych kapel hardcore punkowych stamtąd, że wspomnę Zbeer czy Castet, ale również starsze grupy jak Brudy, Gangrena czy Schismopathic umiały wygarnąć sztygarską szypą prosto z mostu w samo czoło. De Łindows kontynuuje mocne przesłanie od dobrych dwudziestu lat, a ich najnowsza propozycja to album o romantycznie brzmiącej nazwie „Pożar w burdelu”.
Jest on kwintesencją śląskich dywagacji o życiu z prostym punkowym łomotem w tle. Okładkowo narysowana pańcia nie przypomina burdelmamy, ani tym bardziej zatrudnionej tam w żadnym innym charakterze. Wręcz przeciwnie, wygląda jakby odpalała szluga od młotowa, który zaraz poleci w stronę różowego przybytku, choć świeżo zrobione tipsy okładkowej bohaterki mylą moje tropy i nie wiem dokładnie z kim mam do czynienia. Ale to tylko dywagacje. Niech przemówią muzyka z przekazem.
Otwierający „Jesteśmy tu aby popsuć ci dzień” leci w Jamie często. Przypomina mi zbeerowy „Zabiję ojca ci” i naprawdę- zwłaszcza wśród naszej młodszej męskiej załogi- ten szlagwort jest nierzadko w trakcie strzyżeń na ustach. Porządny punkowy numer z tekstem, który ma ustawić przeciwnika po odpowiednio konfrontacyjnej stronie. W podobnym tonie numer drugi „Nie chcą nas puszczać w Radio Maryja” i na końcu pierwszej strony tytułowy, który z równie podobnym wigorem i na wesołą nutę opowiada o bałaganie w pewnym kraju nad Wisłą. Ale między tymi kawałkami możemy posłuchać „Nielegalnej” w klimacie Sex Bomby, „Tylko dzięki tobie” płynącej wartkim nurtem ska party czy „Bram i ulic”, który przenosi nas kalifornijskim surf punkiem w cieplejsze rewiry, choć tekst jest bardzo sentymentalny i raczej tu łezkę uronić niż cieszyć się życiem. Z drugiej strony płyty lubię „Czekam”. Kapkę się różni od reszty płyty i ma coś w sobie z Dezertera z pierwszej „Kolaboracji”, czuję tu ten podobny podskórny werw. „Kufle w górę” zdecydowanie nie dla mnie. Przaśność tekstu i namawianie do alkoholizacji jako zabawy czy toastu traktuję jako lekką żenadę u tych dużych chłopców- naprawdę uchlać się w pubie to jest bunt? Na szczęście w innych tekstach jest lepiej, a takie fragmenty jak „…to nie będzie koniec jeśli są splecione dłonie…” w „Spacerze w deszczu bomb” robią wrażenie. Co prawda tytuł jest tożsamy do kawałka Włochatego sprzed paru lat i nie mogę tego rozgryźć, bo poza tym nie wyłapuję tu żadnych podobieństw, chyba tylko ten tytuł. Świetnym zamknięciem albumu jest „Ostatni port”, trochę analogsowy, z dynamiką w starym stylu wcześniejszych utworów De Łindows, a zwłaszcza przyrównałbym go do ich wielkiego hitu „Nie wszystko złoto” z 2019 roku.
W dokonaniach zespołu można usłyszeć odniesienia do płockiego Farben Lehre. Są one bardzo widoczne, a raczej słyszalne, bo to jest punk rock z podobnej parafii. Skoczny, motoryczny, melodyjny, trochę monodeklamatyczny i w jajcarskiej manierze o skądinąd poważnym tematach. Jeśli chodzi o zagraniczne inspiracje to myślę, że u kolegów z Katowic wciąż grają The Ramones i Sex Pistols oraz cała masa oi/street/punkowych kapel z UK. Przeniesienie takich motywów na słowiański grunt zawsze dobrze robi naszej szczerej i jowialnej naturze.
Mój placek elegancko wydany w rozkładówce, kolor winyla czarny jak śląski węgiel.
Mimo jednego kiksa tekstowego, słuchamy w Jamie!
De Łindows x Lou&Rocked Boys x Zbeer x Farben Lehre