recenzja #305

dodano: 19 lutego 2024

RECENZJA #305

Alkaline Trio- Lp „Blood, hair and eyeballs” (Rise Records) 2024

By Adam Szulc Barber marzec 2024

 

Jesteśmy w berlińskim Coretexie na zimowym wypadzie. Mamy tu kilka spraw do załatwienia, a przy okazji napatoczył się porządny album całkiem niedawno wydany na placku. Zatem do dzieła!

 

Dziesiąty album studyjny Alkaline Trio to i dla nas słuchaczy, ale też dla nich czyli zespołu czas na lekkie podsumowanie. Grupa istnieje prawie trzydzieści lat, jest w rynek muzyczny dobrze wkleszczona, a jej lider Matt Skiba jest mocno rozpoznawany w branży hardcorowo-punkowej, między innymi z grania w Blink-182 czy wzięcia udziału w teledysku z H2O, ale też, i to chyba oczywiście najważniejsze, z pracy w Alkaline Trio. W latach dziewięćdziesiątych byłem wielkim fanem tej grupy. Ich split Lp z Hot Water Music to dla mnie jedna z perełek porządnego melo hardcore’a. Obserwując jednak karierę zespołu widzę, że w dążeniu do perfekcji i (chyba) zadowolenia słuchacza, z każdym kolejnym albumem coraz bardziej oddają swój power. Tu oddali już wszystko. Poweru nie ma. Został soft.

 

Co prawda nowa płyta „Blood, hair and eyeballs” przenosi nas słonecznymi rytmami bliskimi do południowokalifornijskich grup punk rockowych w tym chyba, pokuszę się o to porównanie, do wspominanego Blink-182, ale czegoś tu brakuje. Miłe melodie na lekkim sfuzowaniu, choć bez większych uniesień płyną od początku do końca na tym winylu. Utwory przelatują dość sprawnie, ale mimo przesłuchania tego już kilkanaście razy nie mogę znaleźć większego zaczepienia, bo jest tak jakoś trochę nijako. Za miło, za grzecznie, za ładnie i bez pazura.

 

Wyróżnia się niewątpliwie utwór tytułowy, który po mojej kilkakrotnej wrzutce lekko zażarł, choć wciąż brakuje mu tych flaków wywalonych na wierzch. Co prawda w teledysku do tego utworu, który trzeba sobie poszukać w sieci, to flaki już są, ale i tak gdzieś to jakieś takie zbyt sympatyczne. Pierwszy kawałek „Hot for preacher” od razu daje jasność w temacie, że będzie milutko: grzeczne zaśpiewy, popowy nastrój i przyjazne aranże. Tak to pędzi dalej. W sumie to nie pędzi. Płyta, jak już pisałem wyżej, przepływa trochę koło nas w sposób bezbolesny i jak to się kiedyś mówiło bezpłciowy. Bo wszystkie utwory są kalką nijakości i nudy. Niektóre z nich na przykład „Meet me” czy „Teenage heart” mogłyby być hitami w prime time MTV gdyby ta stacja jeszcze grała muzykę. No i na Boga po kiego ten utwór instrumentalny pod koniec drugiej strony? Nie było pomysłu na tekst? Dziwuję się temu bardzo.

 

I jeszcze jedno mnie w tym wszystkim dziwi. Za produkcję albumu odpowiada sam on czyli Cameron Webb. To postać ikoniczna w branży muzycznej w USA. Przecież to on kręcił gałami między innymi przy Limp Bizkit, Danzig, Motörhead czy Megadeth. Do tego płytę wydał Rise Records, którzy są przybudówką giganta BMG. Mimo tych plusów brzmienie nagrań z tej płyty jest płaskie, nijakie i gdzieś takie jak zza ściany u sąsiada. Może to celowy zabieg? Ale nie spotkałem się jeszcze, żeby w zespołach poppunkowych, a do takich już chyba można zaliczyć Alkaline Trio nie było dobrej selekcji instrumentów, w dodatku z przytłumionym brzmieniem. Jakkolwiek i bez tego nie jest to dla mnie płyta wybitna. Fajny album do posłuchania, nic nadzwyczajnego, żaden wielki przełom, w sumie to nawet nie jest to mały przełom, może jakiś ukłon w stronę kogoś, całkiem wtórne, ale czasami miłe do ponucenia przy goleniu.

Mój placek w rozkładówce i w trzech kolorach. Słuchamy w Jamie!

 

Alkaline Trio x Rise Records x CoreTex x blink-182

wróć do listy wpisów