recenzja #31
RECENZJA #31
Willie Nelson– LP „Last man standing” (Records) 2018
By Adam Szulc Barber sierpień 2018
Absolutnie zdaję sobie sprawę z tego, że Willie Nelson to nie do końca moja bajka. No, ale być w Nowym Jorku i nie posłuchać rdzennej amerykańskiej muzy? Tu życie tętni cały czas w rytm muzyki- w metrze, w Central Parku, na ulicach, w zoo….ludzie grają na przeróżnych instrumentach, śpiewają klasyki, protest songi, własne kawałki….
Wille Nelson to kwintesencja tego co najbardziej tradycyjne w muzyce tego kraju i mimo, że nie zasłuchiwałem się nim w przeszłości to tutaj z przyjemnością oddaję się wygibom country, blues & western w wykonaniu tego pana.
Doskonały tytuł sugerujący ostatniego stojącego na straży tego rodzaju rytmów, chociaż z zespołu The Highway Men, w którym grał z innymi superstars jak Johnny Cash, Kris Kristofferson czy Waylon Jennings żyje jeszcze ten wymieniony jako przedostatni.
Jednak 85-letni Willie ma jeszcze w sobie sporo werwy i… poczucia humoru, o czym świadczy zarówno tytuł jak i tekst tytułowego kawałka. Prześmiewa się w nim i droczy z tymi, którzy chcą go zrobić ostatnią żyjącą legendą. Bardzo przyjemnie i pozytywnie odbieram to jego podejście do życia i takie fajne lekko sarkastyczne nastawienie na przykład w kolejnym kawałku „Heaven is closed” gdzie śpiewa, że „…heaven is closed and hell’s overcrowded….” Czyli „niebo jest zamknięte, a piekło przepełnione”, więc jemu się donikąd nie spieszy i jest tu gdzie jest.
Jest jego ciepła gitara, lekko zmanierowany, ale bardzo optymistyczny wokal z całkiem wesołymi i optymistycznymi słowami oraz sympatyczny klimat całej płyty.
Niespecjalnie mogę opisać samą muzykę, bo dla mnie country to country, ale z tego co słyszę, to „Last man standing” brzmi bardziej korzennie i tradycyjnie. Czasem wesoło, ale statecznie. Ciepło i kolorowo, choć nie do przesady jajcarsko, bo tego w muzyce nie lubię.
Słuchając tej płyty powinniśmy być teraz w Nashville, ale New York City też może być J
Będziemy podsłuchiwać w jamie!