recenzja #314
RECENZJA #314
High Vis- Lp „No sense No feeling” (Venn Records) 2019 / 2023
High Vis- Lp „Blending” (Dais Records) 2021-2022 / 2023
By Adam Szulc Barber marzec 2024
Wszystko powraca. Muzyka kochana w początkach lat osiemdziesiątych znów jest na topie. No może nie każda, ale ta spod znaku brytyjskiej wytwórni 4AD święci triumfy w postaci zespołu High Vis. Co prawda i na szczęście nie jest to prostackie przeniesienie jeden do jeden do współczesnych czasów. Co to to nie. High Vis bawi się konwencją z tamtych lat, a oprócz zespołów ze wspomnianego już labelu pełnymi garściami czerpie z muzyki takich tuzów jak The Psychedelic Furs, Public Image Ltd czy The Cure. Jak więc widać po inspiracjach brytyjskie dzieciaki lubią brytyjską muzykę opartą na brytyjskiej historii. To trochę przewrotne, ale prawda jest taka, że zespoły z Wysp najchętniej wzorują się na swoich. Ale to już są pozamarginesowe dywagacje, a mi zależy na rzetelnym opisie muzyki grupy High Vis, bo naprawdę warto ich posłuchać.
Kapela ta pochodzi z Londynu i początkowo członkowie próbowali sił w lokalnych hardcorowych składach stopniowo wygładzając i szlifując muzykę do postpunkowego rockowego niezalu. Te dwie płyty to pomijając singla kompletna dyskografia reedytowana w tamtym roku na winylach.
„No sense no feeling” zaczyna się porządnymi kotłami perkusisty w utworze „Choose to lose”, potem wjeżdża punkowe wejście na wypuszczonych gitarach, odrobina balladki na drugiej gitarce i rytmiczne postpunkowe tempo ciągnie cały numer. Kawał rzemieślniczej dobrej roboty uczciwie startuje z albumem. A dalej jest też bardzo dobrze. „Walking wires” siedzi głęboko w „PILowych” aranżacjach, takiejż motoryce i nawet podobnym wokalu do niejakiego Lydona. Drugi świetny kawałek i lecę dalej. Trzy kolejne propozycje mają przyciężki rytm wzięty bezpośrednio od Subhumans i melodykę Chumba Wamba- ach ta zabawa angielskimi kapelami! Zasłuchiwałem się takimi bandami na różnorakich kasetowych składankach sprzed prawie czterdziestu laty. Jednak High Vis wnosi świeżość, bo to wszystko dobrze brzmi, jest przyzwoicie wyprodukowane i jest takim kwiatkiem do kożucha współczesnej nudnej muzyki pop z telewizora. Taka quasirewolucja w postaci zespołu olewającego konwenanse to swego rodzaju fenomen, trochę coś na kształt jak u nas dwie dekady temu wkroczył do mainstreamu Cool Kids Of Death i zaskoczył wszystkich swoją panią dziennikarką i flaszkami z łatwopalną substancją. Ale wracając do młodych Londyńczyków, to przedostatni numer bierze już trochę więcej z The Clash i nawet beatu lat sześćdziesiątych, ale z większym powerem. Gdzieś tam podskórnie pływają echa The Who, a wszystko po to, żeby rzetelnym punkowym utworem („New asbestos”) zakończyć płytę. Ech, dobrze się tego słucha, więc szybko wkładam płytę w kopertę i wyciągam „Bleeding”. To taki zabieg, który w szybki sposób porównuje oba albumy. Można sprawnie stwierdzić co się wydarzyło od pierwszych nagrań i już na starcie słyszę drugą, brudniejszą gitarę oraz twardszy wokal. Jest tu jeszcze większa wkrętka w UK indie rock lat osiemdziesiątych, więcej chóralnych manifestów, więcej nerwa i mocniejszego punkowego werwa. Wokalista bardziej wykrzykuje swe frazy i mimo, że próbuje je łączyć z melodyjnym śpiewem, to jest on tu w odwrocie. Po kowidowej zawierusze zespół wychodzi z siekierą na tacy… Tytułowy „Blending” zaczyna się pasażową gitarą i jest chyba najspokojniejszym utworem na albumie. Trochę tu wspominanego już The Cure, ale chyba nawet posłuchali jakiejś płyty Oasis przed stworzeniem tego utworu, w końcu nazwa to „wymerdać”/”wymieszać”, więc mieszają stare z nowym. „Trauma Bonds” zaczyna się na drugiej stronie i jest zupełnie innym kawałkiem. Mistrzowie z The Police- to ta nazwa pierwsza przychodzi mi na myśl, bo podsłuchuję ten sam sound, tę samą copelandową perkę i doskonały refren- to jest chyba najlepszy utwór na płycie. Wrzucam na szybko w głowie do ulubionych. Świetnie ustawiony fuzz w „Morality test” zmiksował nagrania z Metal Blade Records w czasach kiedy jeszcze mieli tylko jeden zespół w stajni- ten sam ostry riff wiodący- plus pierwsza płyta Angoli z The Psychedelic Furs. Trzy razy tak! Na przedkońcówkę dostajemy intensywny kawałek, który jest pełen energii i niepokoju z wiodącym kotłem, a najostatniejszy „Shame” to piękne zwieńczenie całego albumu. Aranżacyjny spokój, dużo ciepła, ładne gitary, grzeczna produkcja i przyjemna melodia bez wrzasków.
Zespół High Vis to solidna ekipa i warto byłoby się im przyjrzeć jak będą gdzieś grać na żywca. Podejrzewam, że to tam ta skumulowana na dwunastocalówkach dynamika mogłaby eksplodować tak jak eksplodował brytyjski rock cztery dekady temu.
Słuchamy w Jamie!
High-Vis x Noise Magazine x CoreTex