recenzja #315

dodano: 16 kwietnia 2024

RECENZJA #315

Nouvelle Vague- Lp „Should I stay or should I go?” (Kwaidan Records) 2024

By Adam Szulc Barber kwiecień 2024

 

Gatunek muzyczny o nazwie bossa nova był bardzo popularny w Polsce w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Dość powiedzieć, iż eksperymentowało z nim wielu rodzimych artystów, że wymienię Ewę Bem czy Wojciecha  Młynarskiego. Bossa Nova znaczy to samo co nazwa recenzowanego tu zespołu Nouvelle Vague czyli po naszemu przekłada się to na nową falę. Nie jest to jednak nowa fala znana później w punkrockowych odsłonach. To coś co karaibskimi rytmami wstrząsało dancingowymi salami w Europie i USA jako zupełnie nowe zjawisko. Do tego dochodziło felietonowe pisanie tekstów z odrobiną czarnego humoru. To wszystko dodawało pikanterii i było w lot rozumiane przez publikę, a zwłaszcza przez wyrobionego słuchacza.

 

Grupa Nouvelle Vague pochodzi z Paryża i jest znana z tego, że eksperymentuje z leciwym już gatunkiem bossa nova, a na nowej płycie „Should I stay or should I go?” bawią się konwencją coverując różne zespoły z lat osiemdziesiątych. Mamy więc przeróbki The Clash (tytuł płyty!), Depeche Mode, Billy Idol, The Specials, Dead or Alive, Yazoo, Bauhaus, Tears For Fears, ABC, Duran Duran, The Smiths, Blondie i The Associates. Do tego dochodzi świetna okładka z ewidentnie fryzjerską grafiką, trochę w stylu Laurentowych szkicy z lat dziewięćdziesiątych. Piękny bob ostrzyżony przez (tak sądzę!) Vidal Sassoona idealnie ilustruje czasy, w których bossa nova wzięła szturmem salony i sale koncertowe czyli co by nie mówić fantastyczna dekada XX wieku z szóstką z przodu.

 

Powiem krótko- lubię to. Dobre covery sprawiają mi przyjemność, a te są totalnie konceptualne na dwa sposoby. Pierwszy to wyrwanie ich z rockowego kontekstu po czterdziestu latach. Wtedy rockowa rewolucja nowofalowych, postpunkowych, elektrorockowych i poprockowych kapel szalała po świecie, a wyżej wymienione grupy miały duże znaczenie, choć ich reprezentacja tutaj jest zaledwie nikłym wycinkiem tego co wtedy się działo. Drugi to przerobienie ich wszystkich na bossanovą modłę. Otrzymujemy tedy niespotykane i troszkę udziwnione wersje znanych przebojów, a wyżej wymienione grupy gwarantują to, że bardzo szybko będziemy wiedzieć w jakim sosie się obracamy.

 

Płyta płynie swoim spokojnym tempem. Nie rozrywa na strzępy, bo nie takie jest jej zadanie. Uspokaja nastroje, wyczilowuje niektóre nawet ostre hity i daje nam poczucie, że niektóre utwory z repertuaru szeroko pojętej muzyki rockowej są absolutnie ponadczasowe i odnajdują się doskonale w odmiennej i niecodziennej formule. Każdy z tych kawałków ma swój klimat, choć dla mnie najulubieńsze to te, które wywodzą się z punkowej klasyki. Zatem najbardziej wchodzi mi utwór tytułowy oraz ten zrobiony na bazie Blondie, choć stary punkowiec Billy Idol ze swoim „Rebel yell” też świetnie tu wypadł. New romantic ma silną reprezentację z „You spin me around” czy „Girls on film” a depeszy usatysfakcjonuje „People are people”. W ogóle osobniki wychowane na muzyce lat osiemdziesiątych i lubiących mrugnięcie okiem na pewno polubią ten kawałek plastiku, bo Nouvelle Vague wracają do korzeni, choć w specyficznej formule.

Słuchamy w Jamie!

 

Nouvelle Vague

wróć do listy wpisów