recenzja #318

dodano: 04 maja 2024

RECENZJA #318

Hold My Own- 12” „In my way” (Daze Records) 2023

By Adam Szulc Barber maj 2024

 

Recenzja w trakcie naszego eventu Jama versus Coretex? Tak, to się naprawdę dzieje!!!

A poniższy zespół pasuje tu jak ulał, zresztą jak wspominałem niedawno, wiele płyt do recenzji bierzemy stąd, a i ten tutaj został zakupiony.

 

Świeżutka dwunastocalówka z sześcioma nowymi kawałkami od Hold My Own to nie lada gratka. Po pierwsze płytka jest ciekawie wydana- jedna strona jest nagrana, a druga sitodrukowo pokryta graficiarskimi malunkami. Po wtóre to pierwsze nagrania tego zespołu na dużym winylu. A po ostatnie zespół ma ciekawe pochodzenie, bo jego członkowie rekrutują się pospołu z dwóch stanów New Jersey i Illinois, a są one od siebie dość mocno oddalone. Dość powiedzieć, że aby zrobić próbę panowie muszą pokonać po drodze trzy stany. Czyli jak się chce to można? Jeżeli komuś nie wystarczy zachęt to dodam, że grupa wykonuje rodzaj muzyki oparty na klimatach Madball, Terror, Dead Man’s Chest, Human Animal, Ballkick i tym podobne. Zatem rzezi niewiniątek czas zacząć!

 

Pierwsze co uderza w ucho to absolutnie wzorcowa produkcja. Brak tu niepotrzebnych dźwięków czy przeszkadzających przesterów, nie ma na płycie żadnych zahamowań czy nawet zawahań w kwestii tego co powinno się tu wydarzyć i każdy fragment brzmi tak jak tego zechciał realizator, a wszystko zostało naoliwione i naostrzone, po to by chodzić jak świeżo wyprodukowana żyleta. Każdziutki dźwięk został wycyzelowany, a jakość jest tak wysprzęglona, że chyba bardziej się już nie da. Jest to wszystko dość charakterystyczne dla nowych, amerykańskich hardcorowych realizacji i ja w takich przypadkach mam zawsze obawę, że wysoka półka nagraniowa może spowodować brak serca i ducha tak ważnego przy tego rodzaju muzyce. Zawsze miałem teorię, której zresztą hołduję do dziś, żeby na płycie było nie do końca perfekcyjnie, ale za to z odpaloną petardą na dłoni. Tu udało im się to w miarę wypośrodkować.

 

Utwór pierwszy to zarazem tytułowy. Tenże nie pozostawia żadnych wątpliwości kto tu kim zmywa podłogę przy użyciu mokrego mopa. Trwa krótko, bo niecałe dwie minuty, zresztą jak wszystkie utwory na tej epce, ale za to jest twardo, konkretnie i na temat. To typowy NYCHC w swej najbardziej archetypicznej i brutalnej formule. Podobne do niego są „PNM (for myself)”, „All the lies” i „Time kicks”. To taki specyficzny rodzaj nowojorskiego beatu z siłą uderzenia walca drogowego i wokalem na zdartym przechrypie. Są to atuty dla wszystkich tych, którzy są miłośnikami takiej toughguyowej jatki. Trochę się wyróżniają utwory drugi i czwarty, bo są zbudowane na średnio-wolniejszym tempie, ale poza tym trzymają poziom porządnego hardcorowego rzemiosła.

 

Teksty są takie jak należałoby się spodziewać: przemoc na ulicach, nienawiść człowieka do człowieka, wciskany kit przez telewizyjne szambo i tym podobne. Natomiast chcę dodać, że są naprawdę dobrze napisane. Widać, że jest tam dobra składnia i że mówiąc krótko ktoś tam umie i lubi pisać, stąd mimo negatywnego przekazu da się to z przyjemnością czytać.

 

Dwa słowa jeszcze o okładce, która przedstawia rysunek dwóch gangusów z miast, z których pochodzi zespół. Ilustracja w dość charakterystyczny sposób przedstawia wizerunki tych panów i myślę, że zwłaszcza w Stanach jest to dla wszystkich bardzo czytelne.

Kto lubi tego typu granie, ten na pewno nie będzie zawiedziony, bo konkret od tych panów zadowoli każdego zainteresowanego takimi nutami. Co prawda trochę krótko, ale za to bez obcyndalania.

Posłuchamy w Jamie od poniedziałku!

 

A my wciąż w Berlinie na evencie Coretex versus Jama do 18.00 i słuchamy tu dużo, naprawdę dużo muzyki!!

 

CoreTex  x Pan Drwal x Depot2 x SO36

wróć do listy wpisów