recenzja #322

dodano: 28 maja 2024

RECENZJA #322

Fiddlehead- Lp „Death is nothing to us” ( Run For Cover Records) 2023

By Adam Szulc Barber maj 2024

 

Udało mi się tę płytę kupić w dniu premiery w stacjonarnym sklepie "Reckless Records" w Chicago. Wydarzyło się to w ostatnie lato, ale jakoś nie mogłem się spiąć do recenzji tego wydawnictwa. Jakoż minęło pół roku z wąsem i wrzucam wreszcie na talerz.

 

Fiddlehead z Massachusetts, a dokładnie z samego Bostonu to młoda post-hardcorowa kapela w klimatach Quicksand, Iceburn czy Into Another. Słychać tu podobny do nich niepokój i symilarne zamieszanie jak na starych płytach zespołów typu Kill Holiday, a w ogóle wybrzmiewa tu ten sznyt kapel wyrosłych ze sceny hardcorowej, ale prących w bardziej rockowe przestrzenie. Lata dziewięćdziesiąte czyli lata eksperymentów muzycznych i łączenia gatunków w hardcorze kłaniają się w pas. 

 

Na nowej płycie bostońskiego zespołu na pierwszy plan wybija się ponury wokal z niskim tembrem z lekka czasem przerywany wrzaskiem. Do kompletu mamy nisko nastrojone gitary i doskonałą, naprawdę doskonałą sekcję rytmiczną, która w nieoczywisty sposób rozgrywa swoje partie. Jest gęsto, czasem arytmicznie i aż kapie od miodu z pełną łychą dziegciu, bo słodko to tu nie jest. Fiddlehead zapodaje nam dwanaście premierowych kawałków i od pierwszej minuty rzucają na kolana surowością pomieszaną z ciepłem i punkową prostotą oraz hardcorową dynamiką wymerdaną z rockowym vibem. Ciekawe to jest, bo wciąż mimo wymyślenia chyba wszystkich riffów i patentów na świecie ten album nawiguje muzykę na nieznane wody. Pierwszy utwór przelatuje bardzo sprawnie dając do zrozumienia, że lekko nie będzie, a zaraz kolejny- „Sleepyhead”- mocno miesza w głowie. Do tego ma świetny tekst poruszający poważny problem niszczący współczesną Amerykę czyli traktuje o legalnych środkach z apteki, które są brane przez tamtejsze społeczeństwo na potęgę. Pływające gitary w kolejnych utworach z prostym rockandrollowym rytmem dają pierwsze wrażenie punkrockowej istoty rzeczy, ale Fiddlehead fajnie to komplikują i robi się ciekawie. Niektóre numery pływają stonerowo- sludgeowatymi pasażami, choć jakiekolwiek legitymacje członkowskie są tu niemile widziane. Na pewno wszystko odbywa się w konwencji punk i hardcore, ale ci młodzi ludzie sporo od siebie dodają kombinując zawzięcie. Wszystko po to, żeby w trzyminutowych kawałkach zewrzeć własne szeregi i zawrzeć jak najwięcej swoich, odległych czasem, inspiracji.

 

Najfajniejsze dla mnie utwory to „True hardcore II”, w którym zespół z gracją hardcorowej petardy, ale ze złamaniem tego na swój sposób rozprawia się ze scenowymi fejkusami. Lubię prostotę „Sullenboy”, który jest zagrany z ogromnym sercem przypominającym mi trochę o starych nagraniach No Escape (znowu lata dziewięćdziesiąte!). Świetny jest „Fiddleheads” gdzie słyszę siłę nagrań Henry Rollinsa, ale z zupełnie niepasującym do niego wokalem. Wzruszającym jest za to kawałek zamykający płytę. Mowa o „Going to die”. Ma fajne mid tempo, melodyjny i bardzo naturalny wokal, który ciągnie cały numer do przodu i świetny tekst o przyjaciołach, którzy już po drugiej stronie…

Mój placek w gatefoldzie i na pomarańczowym.

Słuchamy w Jamie!

 

Run For Cover Records x Fiddlehead x Revelation Records

wróć do listy wpisów